Moje dziecko uratowała moja intuicja. W 2013 roku byłam w drugiej ciąży. Do 33 tygodnia wszystko było ok, w 33 tc coś zaczęło się dziać. Czułam skurcze, nieregularne. Miałam wrażenie, że dziecko jest mniej ruchliwe, zgłosiłam się do ginekolożki prowadzącej ciążę. Dała mi tabletki na podtrzymanie ciąży, kazała leżeć, w razie czego jechać na izbę. Już 2 dni później byliśmy w szpitalu. Na izbie zrobiono mi KTG i skierowano na oddział patologii ciąży, gdzie nie działo się nic, poza tym, że dostawałam te same leki, które dostałam w domu. Pobrano mi krew, mocz do badania. Rano był obchód, pytałam o to, co się dzieje i jak długo będę musiała tu zostać (byłam zdezorientowana i chyba w szoku). W domu miałam roczną córeczkę. Opryskliwa lekarka objechała mnie, o co ja pytam, że jestem nieodpowiedzialna. Byłam zaskoczona, niewyspana, przestraszona, nie zareagowałam. Mijał dzień, a ja czułam się słabo. Czułam, że dziecko się nie rusza, lekarze w ogóle do mnie nie przychodzili. Wyszłam na korytarz, trafiłam pod jakąś salę, gdzie robili usg. Weszłam, zrobili. Wszystko ok. Wody płodowe ok, dziecko ok. Leżeć. A ja cały czas czułam, że coś nie jest dobrze. Minęła doba, przyjechał do mnie mąż. powiedziałam mu, że nic się tu nie dzieje, każą mi leżeć, a ja wiem, że jest coś nie tak i chcę wyjść z tego szpitala. Zrozumiał. Poprosiłam o wypis na własne życzenie. Ta sama opryskliwa lekarka z obchodu powiedziała mi, że zabiję siebie i dziecko. Była chamska, wyniosła, traktowała mnie jak przedmiot. Wszystko działo się w Warszawie. Ze szpitala, w którym byłam, pojechaliśmy od razu na izbę przyjęć drugiego szpitala, gdzie wykonano mi kto, usg i od razu, trafiłam na porodówkę. Cesarka była robiona błyskawicznie, niewiele pamiętam. Pamiętam anestezjologa odwracającego moją uwagę, pamiętam jasne światło i pamiętam, jak usłyszałam położną mówiącą do mojego dziecka „oddychaj mała, oddychaj”. I świat stanął w miejscu. To trwało wieczność, ale zakwiliła. Położna pokazała mi ją w biegu i uciekła z sali. Zielone wody, wielowodzie, córka urodziła się z zakażeniem wewnątrzmacicznym i 4 punktami Apgar, na szczęście w 5 minucie wzrosło do 9 punktów. Lekarz powiedział mi, że to była cesarka ratująca życie dziecka i dobrze, że przyjechaliśmy. Był wściekły, kiedy powiedziałam, że przyjechałam tu z innego szpitala. Córka leżała w inkubatorze, była leczona antybiotykami. Mieliśmy wielkie szczęście – dzisiaj ma 10 lat i poza astmą oskrzelową na tle alergicznym jest zdrowa. Do tej pory nie wiem, dlaczego w pierwszym szpitalu nie zrobiono nic – tak, jakby czekali, aż poronię i nie musieli robić cc przedwcześnie.
W 2011 roku rodziłam pierwszą córkę. Tam też przeżyłam swoje. Zdecydowałam się na poród domowy. Były komplikacje, więc moja położna zdecydowała, że przenosimy się do szpitala. Tam już hasło, że z porodu domowego, ustawiło podejście do mnie. „Niech się pomęczy, jak chciała”. Pamiętam, jak pielęgniarki na izbie przyjęć podetknęły mi plik dokumentów do podpisania, byłam w silnych skurczach, nie wiedziałam co to jest, bałam się, nie mogła się skupić, byłam bez bielizny, a one stały i się podśmiewały ze mnie. Trafiłam stamtąd do jakiejś sali, były otwarte drzwi na korytarz, ja leżałam naga, jakaś kobieta w cywilnym stroju weszła na salę i zaczęła na mnie krzyczeć. Broniłam się – kazałam jej wyjść, krzyczałam na nią, okazało się, że to lekarka. W końcu z powodu braku postępów w porodzie po 12h, zadecydowano o cesarskim cięciu. Nade mną lekarze dowcipkowali z tego, jak wyglądam. Po porodzie przewieziono mnie na salę poporodową, nic nie pamiętam, nie wiem, co działo się ze mną, ani z dzieckiem. Pamiętam tylko okropne zawroty głowy. Dziecko urodziło się zdrowe.