HISTORIA NR 112

Byłam w 41 tc i lekarz skierował mnie do szpitala na wywołanie porodu. Bardzo się bałam. Kiedy stawiłam się wieczorem na izbę przyjęć (chciałam spędzić w szpitalu jak najmniej czasu, a obchody są i tak z rana) usłyszałam na wejściu „a Pani przyszła się wyspać do szpitala?”.

Na oddziale patologii ciąży leżałam na sali z 3 innymi dziewczynami. Z wielkim brzuchem w donoszonej zdrowej ciąży z przyszłymi mami w zagrożonych, niedojrzałych ciążach – wyobrażam sobie, jak moja obecność musiała działać na ich psychikę. Pamiętam, że jedna z nich poroniła kilka godzin później. Lekarka na dyżurze zdecydowała o 12 w południe założyć mi cewnik Foleya (tylko mężczyzna mógł wymyślić to narzędzie tortur). Wcześniej zbadała mnie używając do tego wielkiego, zimnego, metalowego wziernika. Co chwilę podskakiwałam na fotelu, gdy bez wyczucia sprawdzała szyjkę macicy. Po 12 godzinach chodzenia z cewnikiem myślałam, że oszaleję. Powodował u mnie ogromny dyskomfort, „ciągnął”, bolał. Poszłam do dyżurki położonych ze łzami w oczach i powiedziałam, że już tego nie wytrzymam i chce go wyciągnąć. Położna odpowiedziała: „Tak ma być. Jak to Panią boli, to jak Pani wytrzyma poród?!”. Wróciłam pokornie na swoją salę, a następnego dnia popołudniu urodziłam córkę (miałam ogromne szczęście, bo dostałam ostatnią butlę gazu rozweselającego, a potem znieczulenie, a wiem że w Polsce w publicznym szpitalu to luksus).

Przez cały mój pobyt w szpitalu czułam się jak intruz. Miałam nie zadawać pytań, nie prosić o pomoc, siedzieć cicho, czekać i wykonywać posłusznie polecenia personelu medycznego. Nikt po porodzie nie przyszedł do mnie sprawdzić jak się czuję i czy wszystko ze mną w porządku. Nie było doradcy laktacyjnego, nikogo kto okazałaby mi choć odrobinę wsparcia i życzliwości. Miałam sobie radzić sama i nie zawracać nikomu głowy. Byłam przeszczęśliwa, gdy po 2 dobach lekarz rano powiedział, że dzisiaj mnie wypisze (bo jest już kolejka chętnych na moje łóżko). Od godz. 11:00 siedziałam spakowana i gotowa do wyjścia. Wypis był gotowy dopiero o 16:00. O 13:00 podano obiad, ale ja go już nie dostałam „bo Pani przecież dzisiaj wychodzi”. A wiadomo, że matka karmiąca jeść nie musi, bo żyje przecież miłością do dziecka. Ten kilkudniowy pobyt w szpitalu zdarzył się ponad 6 lat temu. Więcej dzieci nie planuję.

Federa