Trafiłam szpitala Narutowicza w Krakowie z ogromnym bólem w podbrzuszu i utrzymującym się krwawieniem. Okazało się, że była to ciąża pozamaciczna w jajowodzie, dosyć zaawansowana. Po trzech badaniach ginekologicznych trafiłam na oddział i tam zaczęło się piekło. Początkowo poinformowano mnie, że dostanę jeszcze tego samego dnia zastrzyk i następnego dnia wypiszą mnie do domu. Po kilku godzinach oczekiwania, inny lekarz poinformował mnie, że zastrzyk jest w moim przypadku niebezpieczny i że muszę zostać w szpitalu gdzie będą mnie obserwować, bo może samoczynnie poronię. Jak próbowałam zadawać pytania, lekarz nic nie odpowiedział i wyszedł z pokoju. Po dłuższym czasie w pokoju, już w nocy, poszłam do pielęgniarek poprosić o cokolwiek przeciwbólowego, ale odmówiły.
To była moja pierwsza i bardzo chciana ciąża, kiedy dowiedziałam się co się dzieje, rozpłakałam się, na co usłyszałam, co zresztą słyszałam jeszcze wielokrotnie, żebym nie histeryzowała, że będą kolejne, że to się zdarza codziennie.
Na oddziale byłam przez tydzień, wszystkie badania ginekologiczne odbywały się przy otwartych drzwiach na korytarz, postronne osoby swobodnie wchodziły do gabinetu, kiedy protestowałam, słyszałam „Wcześniej nie wstydziłaś się rozkładać nóg, a teraz się wstydzisz?” Nikt się nie przedstawiał, nikt nie pytał o zgodę na badanie, nikt mnie nie informował ani jak będzie wyglądało badanie ani co się dzieję. Cały czas krwawiłam, ból był nie do wytrzymania, ale lekarze odmawiali mi leków przeciwbólowych „bo zaszkodzą dziecku”.
No właśnie, dziecku. Za każdym razem kiedy pytałam co się dzieje i jaki jest plan, słyszałam, że się mam modlić o dziecko. Na pytania czy to przypadkiem nie zagraża mojemu życiu, słyszałam, że może się zdarzyć cud, że aborcje to sobie mogę robić prywatnie, że jak będę umierać to jestem w szpitalu i zdążą mnie odratować. Lekarze nieustannie na mnie krzyczeli, usłyszałam, że jak się nie zamknę, to mi nie będą pomagać, pytanie czy mąż nie brzydził się dotykać takiej włochatej oraz, czego się spodziewałam zachodząc w ciążę z taką otyłością (BMI w normie).
Kilkukrotnie prosiłam o rozmowę z psychologiem, ale nigdy nikt do mnie nie przyszedł. Później okazało się, że kobieta, która wraz z lekarzami była na obchodach, słyszała krzyki i wyzwiska w moją stronę oraz odmawianie mi dostępu do jakiejkolwiek informacji o moim stanie, to szpitalna pani psycholog. Nigdy nie zareagowała. Nie reagowała również kiedy pacjentka straciła ciążę w 9 miesiącu, a lekarz kazał jej być cicho i nie ryczeć bo jest młoda i będą kolejne.
W końcu po prawie tygodniu straciłam przytomność, na badaniu okazało się, że jajowód pękł i mam krew w otrzewnej i muszę być natychmiast operowana. Już na sali lekarz był obrażony, że nie jestem ogolona i nie mam białego t-shirtu. Takie są zalecenia do operacji, których nikt mi nie przekazał. Nakrzyczał na mnie, że nie podpisałam zgody, choć nikt mi jej wcześniej nie dał do podpisu. Robiłam to na sali operacyjnej i nie pozwolono mi przeczytać dokumentów.
Po operacji pielęgniarka powiedziała, że powinnam się cieszyć, że lekarz mnie operował taką włochatą, bo on włochatych nie lubi. Lekarz po operacji przyszedł raz, podniósł kołdrę, powiedział OK i wyszedł. Nie otrzymałam zaleceń, informacji o przebiegu operacji, czy nadal mam jajowód czy nie. Nie powiedziano mi nawet kiedy mam wyjąć szwy.
Od tamtej pory nie miałam odwagi iść do ginekologa, ani żadnego innego lekarza. Nigdy też już nie będę miała odwagi zajść w ciążę.