Może nie tak wstrząsająca jak tych kobiet, które dziecko straciły lub były w ciąży z dzieckiem, którego nie chciały. Jednak trochę czuje się tak, jakbym dziecko straciła – nie fizycznie, ale psychicznie. Wielkimi krokami zbliżam się do 30. Wcześniej nigdy nie było czasu na dziecko. Studia, jedna, druga, trzecia praca. Jestem osobą, która wszystkie swoje posunięcia bardzo dokładnie planuje, w związku z czym nigdy w moim życiu nie było mowy o zdarzeniach przypadkowych, takich jak niechciana ciąża. W końcu stało się, TEN mężczyzna, przyjaciel na całe życie, piękny ślub, dobre stanowisko w pracy i umowa, która daje poczucie bezpieczeństwa. Mogłam zacząć planować upragnioną ciążę.
I tak – najpierw wyrok trybunału. Oburzenie. Strach. Bezsilność. Ale również nadzieja, że jeszcze to się zmieni, może akurat będę miała szczęście i urodzę zdrowe dziecko. Później covid. Słuchanie przerażających relacji znajomych i nieznajomych, o tym jak trzeba rodzić w maseczce i samotności, bo nie wpuszczają rodzin do szpitala. Nie wyobrażam sobie urodzić bez opieki mojego największego przyjaciela. Nie wyobrażam sobie nie mieć wsparcia najbliższych osób i wiedzieć, że tam na korytarzu nie ma nikogo, kto by się za mną wstawił u lekarzy w kryzysowej sytuacji. Coraz większy strach i przekładanie rozpoczęcia starań o dziecko. Gruchła historia biednej dziewczyny, która zmarła z powodu małowodzia u dziecka i braku udzielenia jej pomocy, zaraz po tym informacja o nowej ustawie w Sejmie, która za aborcję będzie skazywać na 25 lat więzienia. I teraz już nie wiem, co robić, mętlik w głowie. Przeraźliwy strach. Chęć wyjazdu jak najszybciej z tego chorego kraju. I poczucie, że jestem z tym sama. Sama z tym strachem. I że już straciłam to dziecko, które się nigdy nie narodzi, z powodu mojego strachu.