HISTORIA NR 2

W 11 tygodniu ciąży trafiłam w środku nocy do szpitala z krwotokiem. Lekarz, robiąc USG, stwierdził, że dziecko żyje, więc mogę jechać do domu. Łóżko, na którym leżałam podczas USG, i cała podłoga była we krwi. Wróciłam do domu. Następnego dnia zadzwoniłam prywatnie do lekarza, który dał mi skierowanie do szpitala. Spakowałam się, pojechałam i usłyszałam, że nikt mnie nie przyjmie, bo jest mało miejsc na oddziale, a dziecko żyje, dlatego mam wrócić jak umrze.

Zdenerwowałam się i powiedziałam, że nie zgadzam się, więc lekarz napisał mi na białej kartce A4, że nikt mnie nie przyjął, bo nie ma zagrożenia życia, ale ze względu na moje obawy o stan zdrowia mogę szukać szpitala gdzie indziej. Lekarz (prywatnie) załatwił mi miejsce w szpitalu, gdzie pracował. Pojechałam, przyjęli mnie, a rano obudzili na badania. Na obchodzie zapytałam lekarki, co z moim dzieckiem i co to były za badania. Usłyszałam, że „jak chcesz wiedzieć, na co masz gówniaro badania, to trzeba było sobie zapłacić prywatnie i byś wiedziała”. Wypisali mnie tego samego dnia. 2 tygodnie później byłam już za granicą, w miejscu z profesjonalną opieką i wsparciem. Nie jest to historia aborcji, urodziłam zdrową córeczkę, ale w Polsce nie wiedziałam NIC.

Nic o moim dziecku, o moim ciele, o tym, co się dzieje. Byłam zmieszana z błotem i pozbawiona jakichkolwiek informacji. Ciąża w Polsce to koszmar.

Federa