HISTORIA NR 28

Moja historia aborcyjna jest dowodem na to, że wyrok TK wcale nie był potrzebny do poniewierania kobiet nawet w oczywistych sprawach.

W styczniu 2017 roku obumarła mi ciąża w 11. tygodniu. Niestety, nie zaczęło się poronienie. Dostałam skierowanie od lekarza prowadzącego na usunięcie obumarłej ciąży w szpitalu.

Od razu poszłam do szpitala MSWiA. Znałam ten szpital, bo w nim urodziłam dwa lata wcześniej córkę. W szpitalu poproszono mnie żebym przyszła następnego dnia. Tak zrobiłam.

Następnego dnia pani doktor na izbie przyjęć zapytała mnie po co w ogóle chcę być przyjęta do szpitala. Przecież się nic nie dzieje. Powinnam wrócić do domu i spokojnie czekać na krwotok. Po czym wystawiła mnie za drzwi.

A ja, nie pojechałam do domu czekać na krwotok, pojechałam do szpitala przy Madalińskiego. Tam nikt w ogóle nie chciał ze mną rozmawiać. Pojechałam zatem do trzeciego, przy placu Starynkiewicza. Tam usłyszałam dokładnie to samo, co na Wołoskiej: proszę wrócić do domu i spokojnie czekać na krwotok.

W żadnym z tych szpitalni nie odnotowano, że się zgłosiłam. Rozmawiano ze mną pokątnie, udzielano złotych rad, by odesłać mnie z kwitkiem, piętrzono trudności.

Przyjął mnie czwarty szpital. Po interwencji mojej serdecznej koleżanki, która  znalazła mi miejsce na Karowej, bo akurat mogła to zrobić.

Nawiasem mówiąc, szpital na Karowej ma, lub wtedy miał, bardzo dobry zwyczaj pytania pacjentek czy życzą sobie pociechy duchowej. A odpowiedź nie jest przez szpital szanowana.

Nie wiem co by się ze mną stało gdym posłuchała rady i poczekała spokojnie na krwotok. Żaden z lekarzy ani na Wołoskiej, ani na Starynkiewicza nie powiedział mi jak długo mam spokojnie czekać na krwotok i kiedy mam przestać być spokojna, co mi grozi, czego powinnam się spodziewać. Nic.

Historia skończyła się dobrze. Przeżyłam. Ale w Polsce kolejnych dzieci mieć nie będę. Moja sprawa była oczywista. Obumarłej ciąży do życia przywrócić się nie da, a i tak usunięcie jej było drogą przez mękę. Mogę nawet zrozumieć to, że w trzech pierwszych szpitalach nie było wtedy miejsc. Ale w takiej sytuacji oczekiwałabym od rozmawiających ze mną lekarzy, że powiedzą mi prawdę – jak bardzo poważny jest mój stan, że powinnam poszukać miejsca w innym szpitalu i to jak najszybciej. Zamiast tego zostałam zlekceważona i potraktowana niepoważnie. Okłamana. Gdybym wtedy posłuchała tych złotych rad prawdopodobnie nie bym tego nie przeżyła.

Federa