HISTORIA NR 30

Dzień dobry, 

postanowiłam odpowiedzieć na Państwa apel. Takiego głosu jak mój jeszcze w mediach społecznościowych nie czytałam. Pokrótce opiszę moją historię „starania się o potomstwo’ w Polsce. Na całe chyba szczęście nigdy nie miałam jakiegoś wielkiego „ciśnienia” na posiadanie dzieci, mój partner na szczęście też. 

Co by jednak było, gdyby od tego (w moim mniemaniu) zależała np. moja wartość jako kobiety, albo rodzina miałaby wobec mnie jakieś oczekiwania (tego nie mogę wykluczyć na szczęście nikt nie porusza ze mną tego tematu) czy też odpowiedziałabym na presję środowiska bo „kobieta musi” przecież mieć w Polsce dzieci. Ja mam takie kalki społeczne kompletnie, ale to kompletnie gdzieś, poza tym lubię swoje ciało i akceptuję że takie jest i niezbyt mam ochotę robić sobie jakieś operacje tylko dlatego żeby teraz może w wieku 41 lat mieć dziecko. Ale po kolei.

Po pierwsze od początku miałam strasznie bolesne okresy. Bóle były tak duże że gdy byłam nastolatką to dość regularnie bywało u mnie pogotowie z zastrzykiem, bo paracetamole i pyralginy nie działały. Żaden lekarz kompletnie się tym nie przejął. Wszyscy lekarze twierdzili że może to byś spowodowane tym że mam przegrodę w pochwie, ale nie stanowi to problemu w zajściu w ciążę. Skoro nie przeszkadza we współżyciu to nie ma żadnej opcji by coś z tym robić, bo mogliby przy okazji „spowodować negatywne oddziaływanie na moją płodność” wszak jestem w wieku rozrodczym więc będę chciała z pewnością zachodzić w ciążę. W międzyczasie okazało się że na koszmarne bóle brzucha dobrze pomagają mi tabletki antykoncepcyjne, brałam więc pilnie te tabletki mniej więcej od 19 do około 34-35 roku życia. Mój organizm coraz gorzej zaczął je tolerować, a ja zaczęłam być coraz bardziej ekologiczna i trochę przeszkadzało mi ciągłe szpikowanie się hormonami. Mój organizm też coraz gorzej na nie reagował. Stwierdziłam więc w wieku około 33-34 lat (gdzieś pomiędzy chyba) że je odstawię i może spróbuję w końcu zajść w ciążę. 

No i co ciekawe lata mijały a ja w tą ciążę nie zachodziłam, pomimo tego że nie stosowaliśmy z partnerem żadnych zabezpieczeń. U ginekologa słyszałam jednak ciągle żebym „zachodziła w ciążę”. Zbadali mi jakieś hormony wszystko było jak najbardziej OK – no nikt nie wie dlaczego w ciążę nie zachodzę. Mój partner także zrobił sobie badania w których nic negatywnego nie wyszło. Przez ten czas byłam chyba u 10 różnych ginekologów. Nigdy nie miałam jakiegoś wielkiego ciśnienia na zajście w ciążę, dlatego nie zostaliśmy klientami kliniki in vitro, zresztą gdybyśmy się na to zdecydowali to na pewno nie w Polsce. W innych krajach jest to przecież darmowe, a o wyjeździe z Polski myśleliśmy od lat. Nigdy nie korzystałam z żadnych klinik leczenia bezpłodności itp. bo niby wszystko było w porządku.  U lekarzy w kółko słyszałam to samo że no jest przegroda i mocno dwudzielna macica ale przecież „Nikt nie będzie zdrowego organu operował” bo wiadomo święta płodność no i mam „się starać”. Tylko raz jedna lekarka raz poinformowała mnie o możliwości możliwości jej korekty, ale było to na prywatne ubezpieczenie, akurat firma mojego małżonka zerwała kontrakt z tym dostarczycielem usług medycznych i więcej u tej lekarki nie byłam. Zresztą to było na samym początku mojego niezbyt pilnego starania się o potomstwo.

Ja byłam zawsze za rodzicielstwem tak powiedzmy 50/50 więc nie miałam większego żalu że jeszcze nie. Moje podejście było takie, że nigdy na przykład nie przyszło by mi do głowy szpikowanie się hormonami by zajść w ciążę, czy jakieś inne ingerencje – po prostu nie zależało mi na tym na tyle. Chciałam być w ciąży wyłącznie gdybym miała pewność że urodzę zdrowe dziecko, bez ponoszenia strat we własnym zdrowiu i życiu – żadna inna opcja nie wchodziłaby u mnie w grę. (Przy wszelkich innych opcjach w grę wchodziłaby u mnie wyłącznie aborcja.)

Aż tu nagle w 2019 roku  w wieku 39 lat niespodziewanie zaszłam w ciążę. Od momentu uświadomienia sobie tego faktu do jej zakończenia trwało to w sumie 3 tygodnie, także niespecjalnie się tym wszystkim przejęłam, niczego też nie planowaliśmy, bo zwyczajnie nie zdążyliśmy. Szybko okazało się że jest to poronienie zatrzymane i mam zgłosić się do szpitala, na szczęście nie musiałam czekać aż przestanie bić serce zarodka, bo nigdy nie biło, więc od razu podali mi środki poronne. Nie przejęłam się zbytnio faktem bycia w ciąży, ale co się później okazało! W wieku 39 lat w szpitalu w końcu powiedzieli mi  że mam na tyle poważną wadę macicy że  daje szansę na powodzenie ciąży czyli urodzenie nie za wcześnie w około 2%!!! Wszyscy ci durnie z zimną krwią kazali mi całymi latami zachodzić w ciążę, czego efektem byłoby tylko ronić, albo rodzić przedwcześnie bo przecież „nic nie mogli zrobić”. Nikt nigdy nawet mnie nie poinformował o takich zagrożeniach! A miałam  stałych lekarzy którzy znali mnie od dawna.

Samo wywoływanie poronienia to była też masakra, dostałam silnych skurczy i parę w godzin okropnie mnie bolało, potem miałam ze wzgl na huśtawki hormonalne przez parę dni okropnego doła, ale najbardziej wkurwiona i zdruzgotana byłam informacją że w moim przypadku szansa np na ciążę pozamaciczną i wszelkie możliwe komplikacje ciąży jest przeogromna i że nikt tego mi wcześniej nie powiedział a jest to niejako automatyczne przy mojej budowie! Słuchałam w kółko baśni z mchu i paproci jak to inne pacjentki moich lekarzy mając przegrodę w pochwie albo dwudzielną macicę rodziło bez problemu dzieci 😉 Polska rzeczywistość dla osób z wadami macicy jest taka, że chyba najbardziej  cieszę się że tylko raz mnie takie coś spotkało i to przez bardzo krótki okres czasu. I że szczęśliwie udało mi się z tego kraju wyprowadzić się na stałe.

Jakiś rok temu wręcz załamałam się, dosłownie ręce mi opadły gdy na stałe przeprowadziłam się do Niemiec i poszłam tutaj do ginekologa. Podczas pierwszej wizyty u ginekologa w Niemczech lekarka robi mi USG i mówi to co zawsze: mocno dwudzielna macica albo wręcz dwie osobne macice (bo taka jest moja wada) i pyta mnie dlaczego sobie tego nie zoperowałam i czy może chcę, bo może mnie w tym tygodniu nawet na taki zabieg zapisać. Powiedziała że w Niemczech miałabym zabieg korekty oczywiście sfinansowany z pieniędzy kasy chorych tuż po rozpoczęciu współżycia, gdybym była pełnoletnia i wyraziła taką chęć, żeby w przyszłości mieć szansę na zdrowe potomstwo (gdyby moja wada była możliwa do skorygowania bo tego nikt się nie dowie przed operacją, tylko w jej trakcie). W  Polsce przez ładnych kilka lat mimo mojego wieku (33-34 lata) nikt o tym nawet ze mną nie rozmawiał by mi nie „uszkodzić płodności”. A że mogę przy tym prawie na 100% poronić, mieć ciążę pozamaciczną to przecież nieważne. Gdybym nie mieszkała w tak popieprzonym kraju jak Polska miałabym od początku dużo większą szansę na normalną i bezpieczną ciążę. Na pewno moja historia potoczyłaby się inaczej. Co czują kobiety mające problem taki jak ja, które wierzą że muszą sprostać jakimś, powszechnym oczekiwaniom swoim lub swojego środowiska i zostać matką. Czy chodzą i błagają lekarzy o taki zabieg, czy za ich namową w kółko zachodzą i tracą swoje ciąże? 

Myślę że to też jest aspekt który warto poruszyć. Dzięki imponującej „ochronie mojej płodności” polskiej służby zdrowia raczej nie będę mieć już dzieci. 

pozdrawiam

Dominika M.-T. Rzeszów

Federa