Cześć,
piszę do Was, ponieważ myślę, że moja historia, chociaż nie jest na szczęście naznaczona żadnym dramatem (na razie), może być jednym z wielu głosów, który przemówi do wyobraźni zarówno tym, którzy decydują o prawie w Polsce, jak i tym, którzy zastanawiają się, dlaczego Polki rodzą coraz mniej dzieci.
Mam 32 lata. Mojego męża poznałam jeszcze w liceum, jesteśmy razem od 15 lat. Udało nam się zbudować świetny związek na solidnych podstawach, zdobyliśmy wykształcenie, mamy świetną, stabilną sytuację finansową, przeżyliśmy razem niejeden kryzys, zdążyliśmy się wyszaleć. Jesteśmy w punkcie, w którym już wiemy, że kariera nie ma aż takiego znaczenia, ważniejsze są relacje z innymi ludźmi. Myślę, że wspólnie stworzylibyśmy wspaniały dom dla dzieci, taki, w którym mogłyby dorastać w spokoju i z naszym wsparciem poznawać świat.
Temat dzieci pojawiał się u nas od jakiegoś czasu. Nie staraliśmy się o ciążę, ale też nie robiliśmy zbyt wiele, żeby ciąży uniknąć. Byliśmy otwarci na to, że któregoś dnia może się okazać, że będziemy rodzicami.
W mojej dalszej rodzinie były przypadki dzieci, które urodziły się z niepełnosprawnością. Były też przypadki poronień i komplikacji zdrowotnych związanych z ciążą, dlatego raczej nigdy nie miałam wyidealizowanej wizji macierzyństwa, bo mam świadomość, że bywa różnie. Wiedziałam jednak, że mam oparcie w moim partnerze, że w razie czego będziemy mogli wspólnie zdecydować, czy podołamy wychowaniu dziecka z niepełnosprawnością (oczywiście zakładając, że byłaby to niepełnosprawność, która wyszłaby w badaniach). Miałam też poczucie, że w przypadku zagrożenia mojego zdrowia terminacja ciąży jest czymś bezspornym. Czułam się dzięki temu bezpiecznie.
Orzeczenie TK, brak wsparcia dla osób z niepełnosprawnościami i ich rodzin, odmowy wykonania zabiegów w przypadku zagrożenia zdrowia kobiet w niektórych szpitalach, a na koniec historia Izy z Pszczyny odebrały mi to poczucie bezpieczeństwa i tym samym pomogły mi podjąć decyzję o rezygnacji z macierzyństwa. Wiem, że na pewno wiele mnie ominie, że pewnych uczuć nigdy nie poczuję i pewnych emocji nigdy nie przeżyję. Wiem też, że nie ma chyba nic gorszego niż patrzenie na cierpienie swoich bliskich. Rezygnując z ciąży, mam pewność, że nigdy się nie dowiem, jak to jest patrzeć na swoje umierające kilkugodzinne dziecko, nie dowiem się, jak to jest stresować się wynikami badań prenatalnych, jak to jest powiedzieć partnerowi, że przez następnych kilka miesięcy ludzie będą gratulowali nam ciąży, która nie będzie miała szczęśliwego zakończenia. Nie dowiem się, jak to jest powiedzieć mojej mamie, że moje życie jest zagrożone, bo lekarz boi się konsekwencji leczenia. Nie zobaczę tego strachu w jej oczach. Nigdy nie stanę też przed pytaniem: „kto się zajmie moim niepełnosprawnym dzieckiem, jeżeli mnie zabraknie?”. Nikt nigdy nie powinien doświadczyć żadnej z tych rzeczy. Państwo natomiast powinno sprawić, żeby osoba postawiona w tak dramatycznej sytuacji czuła się bezpiecznie. Żeby jej bliscy również czuli się bezpiecznie.
Nie rezygnuję z ciąży dlatego, że jestem egoistką, dlatego że kariera jest dla mnie najważniejsza, czy dlatego że nie mam warunków. Wręcz przeciwnie. Rezygnuję, bo mam cudowne życie, wspaniałego partnera, rodzinę i przyjaciół. Nie chcę ryzykować, że to wszystko stracę i nie chcę, żeby moi bliscy musieli cierpieć z bezsilności.
Wiem, że pewnie takich historii jak moja jest wiele. Nie jest ona jakaś szczególna, ale myślę, że jest nas więcej, a w grupie siła. Dziękuję Wam, że jesteście i wspieracie kobiety.
Magda