Właśnie mija miesiąc, od kiedy straciłam ciążę w jej piątym miesiącu. Przyczyna – poważna wada genetyczna, która jeszcze ponad rok temu byłaby powodem do terminacji ciąży (oczywiście wadę wykryliśmy, wykonując badania na własny koszt, niemały zresztą). Podczas konsylium lekarskiego w szpitalu oficjalnie poinformowano mnie o tym, że dziecko nie przeżyje, nawet jeśli ciąża zostanie donoszona do końca. Zapytałam wtedy lekarzy: „No dobrze to jakie ja mam teraz opcje?”. Usłyszałam, że: „według obowiązującego teraz prawa nie możemy Pani powiedzieć, jakie ma Pani opcje”!!!
Znalazłam się w sytuacji, w której musiałam czekać, aż ciąża sama obumrze (to mogło być za kilka dni lub miesięcy – nikt nie był w stanie tego przewidzieć) lub stan mojego zdrowia znacznie się pogorszy, zagrażając mojemu życiu – wtedy lekarze dopiero mogliby podjąć jakieś działanie (przytaczam tu ich słowa).
Kilka dni przed porodem alarmowałam, że zmieniła mi się wydzielina, mam lekkie skurcze i czuję, jakby brzuch miał mi zaraz pęknąć – był tak twardy (miałam dodatkowo wielowodzie). Lekarz mi wtedy na to odpowiedział: „jak bym nosił dodatkowe 10 kilo, też bym się kiepsko czuł – to normalne”… Miałam wiele szczęścia w nieszczęściu, że ciąża rozwiązała się sama podczas pobytu w szpitalu. Nasiliły się skurcze i urodziłam przez cesarskie cięcie.
Był to 22. tydzień ciąży. Nasz synek żył 5 minut…
Już nie będę pisać dalszych historii o tym, że pielęgniarki zapomniały pokazać mi dziecka pomimo tego, że chciałam go zobaczyć. Dopiero jak się prawie z nimi pokłóciłam, to mi go przyniosły. Albo, że kilka godzin po operacji, nie czując jeszcze nóg, musiałam decydować o szczegółach pochówku dziecka czy urlopie macierzyńskim – bo trzeba było szybko wypełnić papiery.
Niestety, moja szpitalna koleżanka będąca w tej samej sytuacji co ja nadal czeka na rozwiązanie w świadomości, że i tak nie zostanie mamą… To jest chore! Nawet lekarze w szpitalu mówili, że to, do czego są zmuszani teraz, to jest bestialstwo! Oczywiście mówili mi to tylko w sytuacji, kiedy byliśmy sami, nigdy przy innym lekarzu.
Napisałam Wam moją historię z nadzieją, że dotrze do jakiejś innej kobiety, która jest w podobnej sytuacji – chciałabym jej powiedzieć: „NIE JESTEŚ SAMA!”.
Dasz radę, przetrwasz to. choć wiem, że będzie cholernie ciężko.