13 czerwca w Czechach miałam laparoskopowe usunięcie cysty dermoidalnej jajnika.
Mój niechciany „bombelek” został wykryty w styczniu 2021 – w grudniu 2020 pojawiły mi się dziwne dolegliwości bólowe w okolicy lewego kolca biodrowego, które wybudzały mnie w nocy, więc zaczęłam szukać ich powodu. W badaniu USG transwaginalnym wyszło “coś” na lewym jajniku, 20 x 22 mm, może cysta dermoidalna. Według lekarki najprawdopodobniej zwykła cysta, która się wchłonie, sprawdzimy za 3 miesiące. Troszkę zbladła, jak podczas badania palpacyjnego powiedziałam jej, że mnie boli z lewej strony. Dostałam skierowanie na test ROMA oraz informację, że w zasadzie nie ma prawa mnie boleć, bo zmiana jest mała, może boleć mnie jeszcze coś innego, więc warto zrobić jeszcze inne badania u innych specjalistów.
Poczytałam trochę o rodzajach cyst, rokowaniach, działaniach itp. No niestety, główne zalecenie – obserwować, czekać, a jak się okaże, że ma rozmiar pomarańczy, to wycinać. Ale jak jest małe, to można hodować, tylko nie za długo, bo im większe, tym większe ryzyko dostania skrętu jajnika, a to już jest zagrożenie życia. No ale czekać, bo może jednak się wchłonie.
Przeanalizowałam posiadane wyniki – mam jakąś dziurę w badaniach od 2018 (ostatnie badanie 2017). W zasadzie nie wiem czemu – USG piersi i cytologię miałam robione co rok, z jakiegoś powodu USG jajników od 2018 nie.
W kwietniu się okazało, że dermoid jednak nadal jest, i w sumie to nie wiadomo czy rośnie, czy nie, bo to USG wykonywane było przez inną lekarkę, więc i wymiary cysty inne – 21 x 18 mm (nauczka na przyszłość – zawsze robić USG u tego samego lekarza, na tym samym sprzęcie, żeby mieć powtarzalne wyniki). Na pytanie, czy mogę dostać skierowanie do szpitala na usunięcie dermoidu, skoro już wiadomo, że to się nie wchłonie, uzyskałam odpowiedź, że nie, jeszcze za wcześnie, to zwykle obserwuje się przynajmniej dwa lata. A nawet jeśli, to teraz jest COVID, oddziały onkologiczne przepełnione, pacjentki trafiają na listę rezerwową na kolejny rok i nie wiadomo, kiedy będą miały zabiegi. No i przede wszystkim, lekarz kwalifikujący na zabieg może powiedzieć, że zmiana za mała i nie ma sensu operować. I tak w ogóle, to w tej sytuacji powinnam rozważyć ciążę.
No dobrze, skoro w prywatnej ubezpieczalni po wizytach u 3 lekarek (prowadząca i dwie robiące USG) od każdej z nich słyszałam, że główne zalecenie to obserwacja przez kolejne lata, a ja jednak odczuwam stres i niepokój teraz, to spróbuję poszukać “na NFZ” jakiegoś lekarza. W międzyczasie przeczytałam kolejne informacje o dermoidach – zwykle szybko wykrywane (koło 20stki), zwykle w obu jajnikach jednocześnie. Jak się zdarzają późne i w jednym jajniku, to lubią złośliwieć (to jest ta informacja, której potrzebowałam, by być szczęśliwszą kobietą). No i gdzieś trafiłam na zalecenia dla lekarzy, że zmiany poniżej 2 – 2,5cm się nie wycina, bo to tylko rozpaprywanie jajnika i dłuższa rekonwalescencja pacjentki. No trudno, czekam, może mnie nie zje.
W maju poszłam do lekarki poleconej mi przez koleżankę. Pani sprawiała wrażenie bardzo kompetentnej, zainteresowanej. Zrobiła mi na miejscu badanie USG, znalazła cystę, wymierzyła 22 x 25 mm – no jakby nie patrzeć, większa. Zaliczyłam serię pytań – czy mam dzieci (nie), czy chcę mieć dzieci (nie), czy mam partnera (tak). No to skoro mam partnera, to może jednak powinnam rozważyć ciążę? (tak, spotykam się z facetem od kilku miesięcy, już lecę go pytać, czy chce się ze mną rozmnożyć) Mówi, że podczas operacji może się okazać, że nie da się wyciąć samej cysty, i należałoby usunąć cały jajnik, a z jednym jajnikiem znacznie trudniej jest zajść w ciążę. Pomarudziłam, że mnie ta cysta pobolewa, stresuje, nie śpię w nocy. Lekarka, że ona rozumie, ale może jednak rozważę ciążę. Umówiłyśmy się na lipiec, zobaczymy w lipcu co będzie, jak cysta będzie większa, to da mi skierowanie do szpitala, ale generalnie to zaleca obserwację przez co najmniej dwa lata. I w międzyczasie rozmnożenie się.
W lipcu powtórka z rozrywki – mamy 24 x 25 mm, bombelek rośnie, lekarka zdziwiona, bo zwykle takie cysty trzymają rozmiar i rosną bardzo powoli (ta informacja nie pomaga w niestresowaniu się). Znów zaliczam serię pytań – dzieci, plany na dzieci, partner, “świętej pamięci profesor Dębski by powiedział, że należy jak najprędzej zajść w ciążę i urodzić dziecko”. No fajno, cieszę się, przypominam lekarce, że z tego co kojarzę, to Polska prowadzi w rankingu umieralności na raka jajnika w Europie, wolałabym nie dołączyć do tej fantastycznej statystyki. Dostałam skierowanie na test ROMA. Widzimy się w październiku, jak cysta urośnie, dostanę skierowanie do szpitala.
Odwiedzam jeszcze w lipcu inną polecaną mi lekarkę – nic nie dostanę, żadnej recepty, żadnego skierowania – proszę iść do swojej lekarki prowadzącej. A tak w ogóle – dzieci, plany na dzieci, partner – proszę się rozmnożyć.
Jestem z końcem września u lekarki (w październiku ma urlop). Mierzymy, mamy 24 x 28 mm, porównuje z tym co było wcześniej, marszczy czoło. Rośnie, całkiem szybko, ale nie spektakularnie – “wie Pani, jakby to było złośliwe, to byłoby już co najmniej dwa razy większe”. Ale w sumie jak zmierzy w tę stronę, to wychodzi 24 x 26 mm, oświadcza mi szczęśliwa, zatwierdza i drukuje promieniejąc z radości, że zmierzyła mniej.
Jako, że nie robiła sobie notatek z poprzednich wywiadów osobistych, i pamięć ma krótką, to tym razem wywiad osobisty: dzieci ma? Nie. Dzieci chce? Nie. Partnera ma? Nie (bardzo źle się czułam kłamiąc i nie przyznając się do partnera, ale ileż można słuchać „proszę zaciążyć”?) – chwila konsternacji, no ale idzie dalej – bo wie Pani, w takich przypadkach głównym zaleceniem jest, by obserwować zmianę i jak najszybciej zajść w ciążę, rozumiem, że w tej chwili nie ma Pani stałego partnera, ale może powinna Pani z kolejnym partnerem rozważyć posiadanie dzieci?
No cóż, nie spodziewałam się, próbuję tłumaczyć, że dzieciów niet, poza tym po co mi dzieci, jeśli się okaże, że ta cysta to mnie jednak zje, a ojca dzieciów braknie? I co z dziećmi? “Nie można zakładać od razu takiego czarnego scenariusza”. W każdym razie, skierowania niet, obserwujemy dalej,. “Jak następnym razem okaże się, że cysta rośnie, wystawię Pani skierowanie”…
No dobra, skoro polecane lekarki jednak nie są tak otwarte jak miały być, to spróbuję jeszcze raz, tym razem w innej prywatnej ubezpieczalni.
Z końcem października trafiam do lekarza – starszy pan, specjalizuje się w leczeniu niepłodności. Mówię z czym przyszłam, pokazuję wyniki badań, mówię, że chciałabym wyciąć bombelka, zanim zacznie ząbkować. Zaliczamy wywiad: ma dzieci? – nie – chce dzieci? – nie – ma partnera? – nie – spotyka się z kimś? – nie. Klasycznie pauza, lekarz po namyśle: “wie Pani, w takich sytuacjach zaleca się możliwie szybko zajść w ciążę i urodzić dziecko, gdyż z jednym jajnikiem spadają szanse na zajście w ciążę. Nie chcę oczywiście tutaj Pani sugerować, żeby łapała Pani pierwszego lepszego mężczyznę z ulicy i z nim sobie robiła dziecko, bo to nie o to chodzi, ale wie Pani, jeśli jest taki problem znaleźć partnera, to istnieją banki spermy i podobne usługi, można próbować za granicą”. Tutaj mogę trochę przekłamywać, bo tak mnie uderzyło sugerowanie skorzystania z anonimowego dawcy nasienia, że nie jestem pewna, co lekarz więcej powiedział w tym temacie. W każdym razie, wspomniałam o zaszczytnym pierwszym miejscu Polski w kwestii umieralności na raka jajnika, lekarz się do tego jakoś ustosunkował (nie pamiętam już jak, nadal przeżywałam to anonimowe nasienie), poopowiadał o sposobach leczenia niepłodności, kto powinien, kto nie powinien się rozmnażać (?), i inne takie tam. Po 40 minutach wyszłam ze skierowaniem na USG w trybie pilnym, i w trybie pilnym mam się stawić do lekarza z wynikiem.
Poważnie się zastanawiałam, czy ja wyglądam na kogoś, kto koniecznie musi mieć dzieci? Nie wiem, mam na czole niewidzialne “ona musi się rozmnożyć”, albo “ta miednica wiele jest w stanie wypluć”? Ja rozumiem, że mogę mieć specyficzne “szczęście” w trafianiu na “specyficznych” lekarzy (typu: “nie skieruję Pani na szczepienie przeciwko żółtaczce [potrzebowałam przed zabiegiem w szpitalu być zaszczepiona], bo Pani powinna była być szczepiona 15 lat temu. To nie tak, że ja jestem przeciwko szczepieniom, bo nie jestem, ale nie ma potrzeby się nadmiarowo szczepić”; albo: potrzebuję prześwietlenie odcinka krzyżowego, na co lekarz: “nie uznaję prześwietlania miednicy u kobiet w wieku rozrodczym, to źle wpływa na przyszłą ciążę”. I ch*j, rób co chcesz, najlepiej nic, bo fizjoterapeuta nie wie z czym pracować bez prześwietlenia), ale bez przesady. I też rozumiem, że niska dzietność, itp., ale w ten sposób to ja nie jestem skutecznie zachęcana, raczej bardzo skutecznie zniechęcana do poprawiania statystyk dzietności. Szczególnie, gdy sugeruje mi się, że ważniejsze jest spłodzenie dziecka z kimkolwiek niż usunięcie nowotworu.
W każdym razie – nadal jeszcze w październiku idę na USG. Daję lekarce skierowanie, przeprowadza wywiad, zaprasza na fotel. Ogląda zmianę na ekranie, mówi, że wymiary to 32 x 28 x 39mm. Mówię, że te wymiary są znacznie większe niż to, co wcześniej mi wymierzono. Odpowiada, że to zależy, jak kto mierzy – ją uczyli, że mierzy się po największych wymiarach zmiany, niektórzy uważają, że powinno się mierzyć inaczej. Pokazała mi na ekranie, jak to wygląda, skąd dokąd ona mierzy, skąd dokąd jest jajnik, i jak zazwyczaj mierzą inni lekarze, szczególnie ci starsi. Zadaje mi pytanie: “Po co to Pani hoduje?” – i w tym momencie mnie zatkało. WTF, jakie hoduję? Ja tego krówa nie chcę! Zaskoczona odpowiadam: ale to lekarze mi karzą to hodować do czasu, aż nie zajdę w ciążę i nie urodzę dziecka. Szukam lekarza, który mi wypisze skierowanie do szpitala na usunięcie tego cholerstwa. “A chce Pani dzieci?” Nie. “To ja wypiszę skierowanie”.
Oczywiście do doktora nie poszłam – po co, skoro wreszcie dostałam skierowanie. Poza tym, przez ten czas zdążyliśmy z partnerem zorganizować sobie wyprowadzkę z kraju, którą zaraz mieliśmy zacząć realizować.
Po przeprowadzce, ogarnięciu nowej rzeczywistości i paru perturbacjach zapisałam się do doktorki w Czechach. Po wywiadzie “były ciąże/są dzieci/chce dzieci” padło pytanie, czemu nie usunęłam do tej pory zmiany w Polsce. Informacji, że w Polsce lekarze każą mi zaciążać i rodzić zamiast mnie leczyć nie skomentowała. Po badaniu dostałam skierowanie na kwalifikację do szpitala. Zadzwoniłam do szpitala i na za tydzień miałam umówioną wizytę kwalifikacyjną. Na wizycie dostałam termin zabiegu na za dwa tygodnie.
Nikt nie panikował, że jak się nie uda wyciąć cysty, to trzeba będzie usunąć cały jajnik, a wtedy kotastrofa, jak zajść w ciążę z jednym jajnikiem, jeśli jednak mi się dzieciów zachce.
Lekarze w szpitalu stwierdzili, że postarają się usunąć tylko tyle, ile to konieczne. I faktycznie, wycięto dermoida – około 4cm skórzasty twór z włoskami (nie ząbkował). Wyniki badania histopatologicznego były po tygodniu – zmiana łagodna.
A ja wreszcie się nie budzę w nocy (no dobra, przez pierwszy tydzień po zabiegu się budziłam, ale już nie).
Czy jest jakiś morał tej historii? Chyba tylko taki, że zapraszam do zmiany kraju na taki, gdzie lekarze są i leczą. Polecam. Tak, wiem, że w Czechach płaci się więcej na ubezpieczenie zdrowotne, a w Polsce płaci się za mało i jest za mało lekarzy – to nie temat na tę historię (dlatego też nie opisuję wizyty kwalifikacyjnej w Polsce i warunków w Czechach, bo to nie o to chodzi). Chciałam nakreślić dziwną mentalność lekarzy ginekologów w Polsce, zwrócić uwagę, że chyba coś jest mocno nie tak, kiedy głównym zaleceniem jest ciąża. I trochę się wyżalić. No bo jednak prawie wszyscy ci lekarze myśleli głównie o tym, czy potencjalna ciąża będzie mogła zaistnieć, a nie o tym, jak ja się czuję.
W każdym razie – badajcie się i szukajcie pomocy aż do skutku, jak nie w kraju, to poza nim. Nadal naiwnie wierzę, że ja tych lekarzy i te lekarki to swoimi biodrami oczarowywałam, dlatego pierdolili i pierdoliły o rozmnażaniu, i że to moje specyficzne szczęście trafiać na “śmietankę lekarską”. I chciałabym naiwnie wierzyć, że to nie jest powszechny standard „leczenia”.