HISTORIA NR 66

Wszystko zaczęło się w sylwestra, gdy dowiedziałam się, że jestem w drugiej ciąży. Bardzo się ucieszyłam i jednocześnie zaczęłam się bać, ponieważ wiedziałam, co mnie czeka. Gdy urodził się mój syn okazało się, że ma wadę genetyczną i oboje z partnerem zostaliśmy poddani badaniom genetycznym. Po kilku miesiącach czekania z niecierpliwością na wyniki. Potwierdziły one, że mój partner jest nosicielem wady genetycznej, która u niego w żaden sposób się nie objawia, natomiast u naszego potomstwa może skutkować różnymi powikłaniami. I właśnie dlatego w drugiej ciąży strasznie się bałam. Pani genetyk zaproponowała nam dwie opcje badań genetycznych inwazyjnych: biopsję trofoblastu i amniopunkcję. Biopsję można wykonać od 11 do 14 tygodnia ciąży, ale mój lekarz mnie nastraszył, że to zagraża dziecku, więc zdecydowałam się na amniopunkcję w 15 t.c.

Niestety po 3 tygodniach zadzwoniła do mnie genetyk z informacją, że nie da się wyhodować nic na próbkach ze względu na niską jakość wód płodowych. Zaproponowała, że możemy zapłacić 1700 zł i wyślą do Warszawy pozostałe wody na badania mikromacierzy. Zdecydowaliśmy się na badanie odpłatne, ponieważ wynik miał być po tygodniu. Niestety po tygodniu dostałam telefon od genetyka, że było za mało wód płodowych, żeby wykonać badanie i żebym poddała się ponownie amniopunkcji. A mnie się świat zawalił.

Mimo zniechęcania ze strony ginekologa razem z partnerem zdecydowaliśmy się na wykonanie amniopunkcji. Lekarka od USG też nie miała dla mnie dobrych wieści, bo mózg mojego dziecka nie rozwijał się prawidłowo. Cały weekend płakałam, bo czułam, że jest coś nie tak, jednak liczyłam, że się mylę i usg też nie jest w 100% miarodajne. Pani genetyk poinformowała mnie, że dziecko ma wadę genetyczną i że ziścił się najgorszy scenariusz, czyli nie są w stanie powiedzieć, co na 100% będzie dolegać dziecku. Pani zaproponowała nam dwa rozwiązania albo dotrzymanie ciąży i bycie pod ścisłą opieką hospicjum perinatalnego lub terminację ciąży. Płakałam chyba do telefonu z pół godziny, jednak pani genetyk mnie nie uspokajała tylko cierpliwie czekała. Po tym czasie zapytałam się, gdzie w razie jakbym się zdecydowała na przerwanie ciąży mogę się udać, bo nawet nie wiem co w takiej sytuacji się robi, gdzie się jedzie. Zaproponowała mi Szpital w O., że są tam bardzo dobrzy lekarze, którzy po ludzku do człowieka podchodzą.

Położna z O. na mnie naskoczyła, że co ja sobie wyobrażam, że przyjeżdżam sobie i mam życzenie przerwania ciąży akurat u nich. I że takie decyzje podejmuje ordynator, ale teraz ma zabieg. Zdenerwowałam się i wydzwaniałam na nr ordynatora co 5 minut, bo nie będę czekać pół dnia na ławce pod szpitalem. Ordynator odebrał po 40 minutach, był zniesmaczony, że ktoś ważył się polecać jego szpital. Odesłał mnie do W.

Zebraliśmy się i pojechałam tam ze skierowaniem. Wpuszczono mnie i partnera, bo pani było mnie szkoda na wejściu widziała, że jestem zaryczana. Siedziałam na poczekalni i czekałam aż ktoś mnie przyjmie. Minuty mi się dłużyły, a ja siedziałam i płakałam, a wszystkie na mnie kobiety patrzyły ze współczuciem mimo, że nie wiedziały w jakim celu tam byłam. W końcu wyszła po mnie położna, zaprosiła mnie do gabinetu lekarza, a ten przy oknie, na stojąco, nawet nie zaproponowawszy mi krzesła, oznajmił, że konsultował moją sprawę z ordynatorem i ten się nie zgodził. Powiedział, że mam się udać do swojego szpitala rejonowego, przy mnie sprawdzał na mapach Google, gdzie mieszkam i oznajmił: “Proszę jechać do Ś.”. Powiedział, że on jest tu tylko pracownikiem i on by mnie przyjął, ale decyzję podejmuje ordynator i dodał, że muszę sobie zdawać sprawę, że każdy dba o reputację i jakby to wyglądało jakby każdy z ulicy wchodził i chciał przerwać ciąże, że szpital by miał złą opinię. Po tych słowach świat mi się ponownie zawalił, poczułam się jakby ktoś mnie walnął z całej siły w twarz, poczułam się jak najgorsze zło chodzące po świecie, jak morderca, ciężko mi nazwać, co te słowa we mnie wywołały, ale same najgorsze emocje.

Pojechałam do swojego regionalnego szpitala na drugi dzień z samego rana. Byłam koło 9. Lekarz do mnie wyszedł i powiedział, że mnie przyjmie, ale w poniedziałek bo bez sensu, żebym leżała przez sobotę i niedzielę bo i tak nikt już mi nic nie będzie robić bo to weekend. Byłam świadoma, że nie poradzę sobie z kolejnym dzieckiem niepełnosprawnym i jeszcze bardziej chorym niż mój synek. I nie chciałam patrzeć na cierpienie swojego dziecka. Pojechałam na 7.30 na izbę przyjęć ginekologicznych, przyjęto mnie do gabinetu szybko, jednak samo przyjęcie trwało długo, przyszedł lekarz był bardzo niemiły zadawał głupie pytania np. ,,Co ja robiłam od środy ze skierowaniem?”, “Czy nie znamy sposobów na zabezpieczanie się?”. W końcu przyszedł do mnie ordynator powiedział, że mnie przyjmą, wytłumaczył, na czym to wszystko będzie polegać. Było ciężko rodziłam naturalnie pierwszy raz i do tego 17 godzin. Czułam się zaopiekowana, ordynator przychodził do mnie kilka razy, pytał się jak się czuję. Czułam się w odpowiednim miejscu, każdy mnie traktował po ludzku, pielęgniarki były bardzo miłe. I oto moja historia. Jestem dwa miesiące po terminacji ciąży, a ból po stracie jest ogromny…

Federa