Jestem mężatką i matką trzyletniego chłopca. Ginekolog odradzał mi koleją ciążę, istniało duże prawdopodobieństwo, że będzie ona zagrażać mojemu zdrowiu, a nawet życiu. Nie mogłam zabezpieczać się antykoncepcją hormonalną. Używaliśmy z mężem prezerwatyw. Niestety, ta metoda okazała się niewystarczająco skuteczna. Gdy zaszłam ponownie w ciążę, z jednej strony cieszyłam się, chciałam mieć drugie dziecko, ale wiedziałam też, że nie mogę ryzykować. Miałam już małego synka i bałam się, że Jaś będzie się wychowywał bez matki. Ginekolog potwierdził ciążę i stwierdził, że w związku z moim stanem zdrowia przysługuje mi prawo do legalnej aborcji. Nie wiedziałam wtedy, że ciążę można przerywać legalnie tylko we wskazanych przypadkach. Kiedy starałam się znaleźć lekarza, który wykona zabieg, przeżyłam koszmar, każdy odmawiał. Od ordynatora w jednym szpitalu dowiedziałam się, że to szpital katolicki, że wszyscy lekarze są wierzący i nie ma tu takich zabiegów, jak w ogóle mogę o to prosić. Byłam załamana, miałam sprzeczne informacje o tym, co można, a czego nie. W końcu jeden lekarz z tego szpitala powiedział, że prywatnie można taki zabieg załatwić. Zaczęliśmy z mężem szukać informacji w internecie. Znaleźliśmy szereg ogłoszeń „przywracanie miesiączki”, „pełen zakres usług ginekologicznych”. Umówiliśmy się z lekarzem. Poinformował nas, że zabieg będzie kosztował 3 tysiące złotych. Wiedzieliśmy, że to nielegalne. Ale lekarz zapewniał mnie, że po kilku godzinach będzie po wszystkim, opowiadał historie innych pacjentek, które znalazły się w podobnej sytuacji. Zapewniał, że nie doczekam się przerwania ciąży w państwowym szpitalu, że ma takich pacjentek jak ja na pęczki, że lepiej zapłacić i mieć to szybko z głowy niż użerać się z systemem. Byliśmy przerażeni, ale decyzja była już podjęta. Z jednej strony czułam strach przed robieniem tego nielegalnie, ale z drugiej strony myśl o angażowaniu w to kolejnych osób, prowadzenie rozmów z kolejnymi lekarzami, wyczekiwanie na termin w szpitalu przerażała jeszcze bardziej. Chcieliśmy mieć to jak najszybciej za sobą. Zapłaciliśmy trzy tysiące i się zaczęło. Lekarz poinstruował nas, że w razie komplikacji możemy pojechać na ostry dyżur po pomoc, ale tylko wtedy, gdy nie będę mogła już wytrzymać. Nie dostałam znieczulenia. Zwijałam się bólu przez dwie doby po zbiegu. Wiedziałam, że muszę to przetrwać, bardzo bałam się konieczności konsultacji z lekarzem, bałam się, że ktoś się zorientuje. Mimo, że mój mąż był przy mnie cały czas, czułam się z tym bardzo samotna. Po wszystkim poczułam ulgę. Czasem jeszcze o tym myślę, ale nadal nie umiem o tym z nikim rozmawiać. Nawet z mężem, choć to była nasz wspólna decyzja.