HISTORIA NR 116

Rodziłam w 2019. W szpitalu w Oleśnicy, który na tamten moment miał bardzo dobre opinie. Miałam wykupioną położną i salę. Przed porodem okazało się, że będzie mi towarzyszyć inna położna ze względu na to, że wybrana przeze mnie jedzie na szkolenie. Ok – było to dla mnie zrozumiałe. Dostałam, tak mi się wydawało na tamten moment, empatyczną położną. I taka też, choć dzisiaj widzę pewne rzeczy inaczej. Dzisiaj nie podoba mi się tekst z jej ust, po powrocie z toalety (po wcześniejszym podaniu lewatywy), że cyt. „Już myślałam, że Cię tam wciągnęło, hehe”. Nie wciągnęło. Po prostu walczyłam na toalecie z bólami porodowymi i bólem jelit. Dzisiaj widzę, że nie przychodziła tak często i nie towarzyszyła mi tyle, ile było mówienie na oprowadzaniu po szpitalu przed podjęciem decyzji czy chcę tam rodzic. Nie było obiecanych rożnych pozycji, masaży, a w zamian ciagle mówienie, że coś słabo i zaraz Ci podam oksytocynę, żeby było szybciej. Na końcu zostałam położona na fotel do rodzenia i praktycznie rodziłam sama, bo położna w tym czasie szukała narzędzi do cięcia krocza. Po czym praktycznie przyszła, zrobiła cięcie i urodziłam. Nie wiem czy mogło się obyć bez cięcia. Cała popękałam. Wszędzie. Nawet cewka moczowa. Moja wina. Źle parłam. Kiedy lekarz przyszedł szyć, był wściekły, bo dużo porodów było w tym czasie. Mnie strasznie to szycie bolało, mimo iż podał 2 zastrzyki przeciwbólowe. Szył bardzo długo. Komentował tylko, jak dużo jest pęknięć. Sapał. Widziałam wzrok położnej. Była przestraszona. Czym? Chyba tym jak to wyglądało. Jeszcze w połowie szycia przyszła inna położna mówiąc do mnie, że może bym już przestała jęczeć, bo inne czekają, a mnie trzeba szyć i szyć i zamiast to dać zrobić raz dwa lekarzowi to marudzę, że boli. A poród to nie bolał? Potem okazało się, że dziewczyna w łożku obok w sali miała podobnie. Przy pierwszym porodzie też była szyta, ale teraz bolało ją tak samo mocno jak mnie. Prawie nie do wytrzymania.  Straszne były poranne wizyty lekarza ginekologa, kiedy trzeba było raz dwa rano wstawać, szybko się myć, ściągać majtki i rozszerzać nogi, aby zaglądał czy wszystko ok. Może procedura ok. Ale wzrok tego młodego, bardzo przystojnego lekarza, mówił wszystko – jesteś obleśna, brzydzisz mnie. Właściwie. To nawet nie patrzył, bo patrzył w ścianę. Jego obrzydzenie w oczach mu nie pozwalało. Nie wiem, po co kazali ściągać te majtki, bo i tak nie patrzył, a dla mnie to było straszne cierpienie. Najmniejszy ruch. Kiedy zgłaszam pielęgniarkom to słyszałam: a o co Pani chodzi. Szyta pani była? Czego się pani zachciewa? Żeby nie bolało? Nie… nie żeby nie bolało w ogóle, ale czemu boli aż tak i czemu nie mogę ponieść nogi do góry, zejść z łóżka, usiąść? Trzeba mi pomagać zrobić najmniejszy krok? Nie mogłam chodzić przez miesiąc. Ciagle leżałam. Szwy bardzo ciągnęły. Nie rozpuszczały się. Wydawało mi się, że jest coś nie tak, ale położna na wizytach domowych nie chciała powiedzieć. Kiedy mocniej ją przycisnęłam to powiedziała, żebym lepiej lekarza zapytała. No i zapytałam. Na pierwszej wizycie ginekologicznej po porodzie. Moja lekarka z nerwów zaczęła się śmiać, potem przepraszać, a na końcu klnąć, kto mi to zrobił. Pytam co takiego? A ona: Jak mogli zszyć Pani wargi sromowe. Nie mogła zrobić badania usg dopochwowego, bo trzeba była ostrzyknąć znieczuleniem i na nowo przecinać. Dalej okazało się, że na ranie robiły się zrosty. Trzeba było usunąć je laserem. Na nowo zaczęłam chodzić normalnie i siadać. Kucać dalej nie. Dopiero ostatecznie pomogła wizyta u urofizjoterapeutka i zalecone ćwiczenia. Nic niegdyś nikomu nie zgłosiłam. A na papierach wypisowych nie było nazwiska lekarza, który szył. Tylko nazwisko pielęgniarki.

Federa