HISTORIA NR 117

Wszystko wydarzyło się 3 miesiące temu. Mam 35 lat. To była moja druga ciąża, pierwszą poroniłam biochemicznie 2 lata temu. Przy drugiej czułam się bardzo dobrze, oprócz delikatnych krwawień, które były pod nadzorem prywatnego ginekologa w Warszawiewie. Brałam progesteron i witaminy, dbałam o siebie i nic nie zapowiadało nieszczęścia. W 6 tyg. poszłam prywatnie na USG i było wszystko w porządku, serce biło, ciąża zdrowa. 1,5 tygodnia po tym badaniu poszłam do Medicover w Warszawie, gdyż mam pakiet pracowniczy i chciałam, by prowadził mnie tam lekarz i aby mieć w miarę możliwość nieopłacania badań krwi itp. (oczywiście nadal zamierzałam korzystać oddzielnie z opieki prywatnej u Pani Ginekolog, do której mam zaufanie i do której chodzę i która jako pierwsza mnie przebadała). Bez żadnego zdenerwowania, na luzie poszłam na pierwszą wizytę do Medicover do pana Ginekologa, bardzo doświadczonego i mającego wspaniałe oceny na znanylekarz.pl. Pan Doktor, gdy dowiedział się, że już byłam wcześniej na jakimś prywatnym badaniu, zmienił w ogóle ton głosu, był zdenerwowany i zaczął wytykać nieprawidłowości w badaniu mojej pani Doktor. Usiadłam więc na fotel, a z racji tego, że gabinet nie jest wyposażony w dobre urządzenie USG, Pan Doktor nie był w stanie określić, czy ciąża jest prawidłowa, ale stwierdził, że „na pierwszy rzut oka jest coś nie tak i na cito mam się umawiać na USG, które mają w innej placówce” oraz że „te badania krwi, które Pani wypisałem możliwe, że nie będą Pani potrzebne” (kto tak mówi do zdenerwowanej i zestresowanej pacjentki?) Atmosfera badania jak już pisałam była nerwowa, dodatkowo pan Doktor bardzo się gdzieś śpieszył, bo miał telefony służbowe w trakcie wizyty (a to p. Doktor opóźnił moją wizytę, a ja czekałam na nią 25 minut). Zrobił dodatkowo cytologię, więc dobre i to (która potem wyszła prawidłowa w wynikach). Tego samego dnia przerażona pojechałam na USG w Medicover tam, gdzie mi zalecono. Pan Doktor był bardzo miły i delikatny, bardzo szczegółowy, widać było profesjonalizm – w trakcie badania powiedział, że serce bije zbyt wolno, a płód jest zbyt mały jak na dany tydzień ciąży. Ale po badaniu, przy biurku powiedział takie słowa: „ciąża niestety nie rokuje, to jest bardzo trudna sytuacja i my jako lekarze na daną chwilę, póki serce bije nic nie możemy zrobić – wypisuje Pani skierowanie, proszę przyjść za tydzień”. Ja oczywiście w szoku, oczywiście w duszy liczyłam, że serce płodu przyśpieszy i jest to tylko wynik zbyt wolnego wzrostu, natomiast po słowach i minie lekarza śmiem twierdzić, że była to tylko kwestia czasu, aż ciąża obumrze. A więc ja jako pacjentka, w 7 tygodniu ciąży, z nierokującą i umierającą ciążą, muszę czekać, aż płód obumrze. TYDZIEŃ lub DŁUŻEJ. Mogłam i chciałam liczyć na cud, bo bardzo pragnę mieć dzieci, ale z góry było wiadomo, że nic z tego (kolejnym zresztą razem). A co z moim zdrowiem psychicznym, z moim zdrowiem fizycznym, gdy nie wiadomo, jak ciąża się zakończy? Czy samoistnie, czy z pomocą leków, szpitala itp. Jesteśmy zostawione NA TYDZIEŃ lub dłużej same sobie z bijącymi się myślami, co z nami będzie. I to jest przypominam Medicover, a nie zwykła przychodnia NFZ. Od razu zadzwoniłam do mojej pani Ginekolog umówić się na wizytę płatną, niestety to był piątek późnym popołudniem, więc czekałam do poniedziałku na USG w Jej prywatnym gabinecie. Okazało się, że ciąża jest jałowa i nie bije serce. W PONIEDZIAŁEK, a więc parę dni tylko czekania, a nie tydzień. Od razu wypisała mi lek poronny na receptę i miałam go wziąć wg jej zaleceń. Krwawiłam i cierpiałam 2 tygodnie (miałam w razie czego wystawione skierowanie do szpitala). Jedyne wsparcie medyczne jakie dostałam to od tej pani ginekolog, która być może mnie uratowała przed utratą zdrowia, depresją (uważam, że mam bardzo silną psychikę) i na czas zareagowała na mój stan. Nie wzięła za tę i kolejne wizyty (kontrolne po poronieniu) ani złotówki. Lekarz z powołania – KOBIETA i CZŁOWIEK przede wszystkim. Pozostali lekarze powinni wstydzić się tego, jak wykonują swój zawód ratowania ŻYCIA I ZDROWIA pacjenta. Nie zraża mnie to na szczęście do dalszej myśli o potomstwie. Druga sprawa, to przede wszystkim to, że badania po choćby 1,2 poronieniach są w 100% płatne – mowa o genetycznych, krwi i specjalistycznych pod kątem chorób mających wpływ na płodność. Kobiety powinny mieć finansowe wsparcie od Państwa, by móc przebadać się po poronieniu, nie ważne ile było strat ciąży – potem starania o taką ciążę owiane są stresem, czy się uda, w wielu przypadkach, czy ja i moje dziecko przeżyje? Niestety, aby mieć potomstwo, o które tak bardzo walczy rząd (RODZINA NAJWAŻNIEJSZA) trzeba się o nią postarać i w momencie, gdy coś jest nie tak i nie możemy zajść w ciążę lub ją donosić, to PAŃSTWO powinno pomóc w profilaktyce i badaniach. W tej chwili jestem przed badaniami specjalistycznymi genetycznymi i krwi – za które sama zapłacę, bo mam świadomość, że moje kolejne ciąże mogą być nieudane, jeśli nie znajdzie się przyczyny. Nie chcę drugi raz przeżyć takiej gehenny, jaką funduje mi służba zdrowia. Liczę, że my kobiety będziemy przede wszystkim szanowane i wysłuchane, traktowane z godnością w gabinetach ginekologii i położnictwa, a prawo się zmieni. Ta zmiana powinna nastąpić jak najszybciej. Dziękuję za możliwość opisania przeżyć, mam nadzieję, że posłużą one w dobrej sprawie i w dobrej zmianie.

Dorota

Federa