W 12. tygodniu ciąży podczas wizyty kontrolnej (prywatnej) lekarz stwierdził obumarcie płodu. Cytuję: „serce nie bije” – tyle, dosłownie tylko tyle powiedział. Po moim szoku i dopytywaniu stwierdził: „płód obumarł, co ja Pani poradzę”. Skierował na zabieg do szpitala, poprosiłam, aby to on wykonał zabieg, ponieważ do żadnych lekarzy pracujących w szpitalu w mieście, w którym mieszkam, nie miałam zaufania. Dodam, iż zaufałam temu właśnie lekarzowi, ponieważ podczas porodu starszego syna bardzo mi pomógł. Pomógł wtedy, w sytuacji, w której potrzebowałam ponownie pomocy, okazał się bezdusznym, oschłym i uwikłanym w konflikt szpitalny lekarzem.
Po przybyciu do szpitala i standardowych badaniach zdecydowano o zabiegu. Niby wszystko ok do momentu, gdy zapytałam, czy mój lekarz prowadzący, pracujący w owym szpitalu może wykonać zabieg. Ordynator zaczął się drzeć, że „co ja sobie myślę, że to nie jest szpital prywatny owego lekarza, że to on jako ordynator decyduje, co i kto robi w tym szpitalu”. Moje prośby na nic się zdały, zostałam PO ZŁOŚCI wypisana ze szpitala z martwym płodem, martwym od 2 tygodni, od kiedy dowiedziałam się o tym podczas badań. Reasumując, zostałam wypisana ze szpitala z martwym od 2 tygodni płodem tylko dlatego, że poprosiłam o lekarza, do którego miałam zaufanie, który był pracownikiem szpitala. Bez rozmowy psychologicznej, bez wyjaśnień, że to grozi mojemu życiu, po prostu wróciłam do domu. Oczywiście musiałam szukać pomocy na własną rękę prywatnie.
Jak się później dowiedziałam, ów lekarz miał konflikt z ordynatorem, ale ja się pytam, co mnie to obchodzi, ja jestem pacjentką w trudnej sytuacji i proszę o pomoc i uszanowanie mojej decyzji, czy ja nie mam już nic do powiedzenia?
Może moja historia nie jest szczególnie tragiczna, na szczęście wszystko dobrze się skończyło, ale chciałam pokazać, że nie mamy jako kobiety nic do gadania, nasze uczucia się nie liczą. Nie szanuje się naszych decyzji, próśb, nie rozmawia się z nami, już nie wspomnę o pomocy psychologicznej.
PS. Dziękuję, że jesteście.