Mam dwójkę dzieci. Cztery ciąże za mną. Już dwa lata temu gdy kwalifikowałam się do ustawowej terminacji bo prawo wtedy pozwalało, szpital robił problemy. Było odsyłanie, interwencja Federy i jakoś się udało. A dziś? Gdzie mam tak wysokie ryzyko powtórki, gdzie przy ciąży powinnam robić amniopunkcję, kto w ogóle odważy się na inwazyjne badania diagnostyczne jeśli zaraz przepchną penalizację aborcji. Ostatnia ciąża przestała się rozwijać bo krwiak. Rok temu wylądowałam w szpitalu, duży krwotok, antybiotyki. Świetny lekarz, który nie czekał. Każda moja ciąża jest powikłana i trudna. Miałam masę badań których lekarze wówczas nie szczędzili. Gdy padła diagnoza o wadach płodu, sam lekarz pokierował gdzie trzeba, bo on wiedział, co mnie będzie w przyszłości czekać. A dziś? Nie wymagam od lekarzy heroizmu. Nikt nie będzie ryzykował dla pacjentek swoim prawem wykonywania zawodu albo i wolnością. I ja też nie mam zamiaru ryzykować. Jestem w wieku Izy i nie mogę przestać się z nią utożsamiać. Gdy myślę co ona czuła będąc tam sama… Wydaje mi się, że przeczuwała najgorsze… W nocy śnią mi się koszmary o dzieciach, bliźniakach i ciążach. Budzę się mokra od potu. Zawsze chciałam mieć czwórkę dzieci. I mam. Dwójkę w niebie, dwójkę tu. Karta dużej rodziny to za mało żeby ryzykować życie i przyszłość żywych, już istniejących dzieci.