HISTORIA NR 123

Dzien dobry,

Moja historia jest taka, ze gdy trzy dni po porodzie obudzilam sie w nocy trzesac sie z zimna – a dziewczyne, ktora lezala ze mna na sali obudzilo moje szczekanie zebami, i chciala biec po polozna (dzwonki w szpitalu nie dzialaly / polozne na wstepie mowily, ze na nie nie reaguja) – blagalam ja, zeby tego NIE robila. Czulam sie na tyle zle, ze wiedzialam, ze nie udzwigne jeszcze wylew chamstwa ze strony poloznych. Na szczescie, nie byla to infekcja, lecz jedynie mocne zmiany temperatury podczas pologu.

Moj pobyt na poporodowce zaczal sie od tego, ze gdy przeniesli mnie na sale o 6 rano, i powiedzialam poloznej „dzien dobry”, ta odpowiedziala, zebym sie jej nie klaniala, bo ona nie chce „codziennie musiec mi odpowiadac”. Taka atmosfera panowala tam przez 5 dni. 

Sam porod byl ok – zakonczyl sie cesarka po 20 godzinach z racji braku postepu porodu i CRP 8. Jedyna sytuacje, ktora zle wspominam, to gdy zapytalam polozna, czy mi sie przypadkiem kolor odchodzacych wod plodowych nie zmienil na bardziej zielony (podkreslam, ze zapytalam to spokojnie, na zasadzie „przepraszam, czy moglaby mi Pani prosze powiedziec, czy…”). Ta wydarla sie na mnie na caly oddzial czy jestem „SLEPA i nie potrafie rozrozniac kolorow”. To oznaczalo, ze kolor byl ciagle ok…

Polozne tez przez 5 dni mojego pobytu generalnie zwracaly sie o mojej corce jako „ta bez nerek”. Moja coreczka urodzila sie z jedna nerka, o czym wiedzialam juz wczesniej, ale to haslo za kazdym razem wywolywalo we mnie panike, czy aby na pewno z ta jedna nerka wszystko ok, czy badania jednak wykazaly cos innego, etc. Irytacja poloznych na moje pytania byla ogromna, bo przeciez one tylko tak powiedzialy na skroty. Czeste tez byly rozmowy miedzy nimi o tym, jakie to roszczeniowe sa pacjentki, ze „tamta znowu cos chce”, „tamta ciagle nie rozumie ze” – przy mnie. Zreszta cala droge do wyjscia po wypisie ze szpitala (rodzilam podczas pandemii, polozne odporowadzaly do wyjscia), polozna wylewala na mnie swoje frustracje zwiazane z zawodem, zwlaszcza o tym, jakie „roszczeniowe i nienormalne” sa pacjentki.

Gdy dwa dni po cesarce stwierdzilam, ze nie jestem w stanie podniesc mojej corki z lozka, bo za bardzo boli mnie rana, i poprosilam polozna, czy by mi mogla prosze pomoc, ta odpowiedziala, ze „boli ja kregoslup” i wyszla. Pamietam to jako moment, w ktorym sie rozplakalam i uznalam, ze tutaj nie ma co liczyc na pomoc – przez co tez prosilam ta dziewczyne, ktora trafila do mnie na sale w trzecim dniu, zeby nie wolala poloznych gdyby zauwazla, ze zle sie czuje. Ze ja sobie z nimi nie poradze.

I ja tutaj nie mowie o jednej poloznej, albo dwoch. Tam KAZDA polozna na ktora napotkalam sie przez 5 dni pobytu byla niekulturalna, chamska wrecz, z wyjatkiem jednej jedynej. Wiec gdy na ostatnim marszu Strajku Kobiet krzyczeli „dziekujemy poloznym”, ja nie krzyczalam. Chyba, ze mam podziekowac jednej poloznej za to, ze byla po prostu normalna, i zwracala sie do mnie jak do czlowieka (przypilnowala na chwile placzace dziecko – i to bez zalu, gdy poszlam po mleko – oczywiscie polozne mi wmowily, ze moje brodawki sa za plaskie aby karmic piersia, a doradczyni laktaczyjna akurat w tygodniu w ktorym rodzila miala urlop).

A gdy czytam o kobietach, ktore umieraja na porodowkach, to powiedziec ze sie „nie dziwie” to malo. Z mojego doswiadczenia wynika, ze na porodowkach nie ma opieki, troski, szacunku. Tam panuje wrecz nienawisc do kobiet, a wiele (wiekszosc?) poloznych zachowuja sie w sposob skandaliczny.

Co do ginekologow, ja akurat mialam dobre doswiadczenie. Ale jak najbardziej wiem, ze to nie jest doswiadczenie uniwersalne. W koncu przyklad idzie „z gory” i ten brak opieki, troski i kultury na pewno ma swoje zrodla w wyzszych rangach szpitalnych. 

Szpital Inflancka, Warszawa, kwiecien 2021. 

Pozdrawiam serdecznie,

Julia

Federa