HISTORIA NR 14

Mam na imię Izabela i chcę opowiedzieć o koszmarze, który zgotował mi wyrok Trybunału Konstytucyjnego o braku przerwania ciąży ze względu na wady płodu. Oto moja historia. Mam 32 lata, po 10 latach związku zapragnęliśmy wraz z partnerem dzielić nasze dotychczasowe szczęście jeszcze z kimś… Z naszym najbardziej upragnionym dzieckiem. Zaczęliśmy się starać o dziecko na początku kwietnia. W maju już ginekolog potwierdził, że jestem w ciąży. Data narodzin wypadała na 26 stycznia, dzień urodzin mojego kochanego taty. Jacy byliśmy szczęśliwi, zrobiłam zalecone badania z krwi, wszystko było w jak najlepszym porządku. Dostałam skierowanie na I badania prenatalne w 12 tc. Do czasu badań przez te trzy miesiące nikomu nie mówiliśmy o ciąży, chcieliśmy po badaniach prenatalnych zrobić rodzinie niespodziankę. To było by najbardziej wyczekane dziecko w rodzinie. Przez 12 tygodni chodziłam tak szczęśliwa jak nigdy dotąd, nie zrezygnowałam z pracy, z żadnych obowiązków, bo czułam, że mam 100 razy więcej energii niż zawsze. Od początku też trochę się martwiłam, ponieważ cały czas wymiotowałam, ale starałam się jeść zdrowo, żeby nie zaszkodzić w żaden sposób dziecku.

Aż nastał 12 tc. i badania prenatalne. Wraz z partnerem poszliśmy po dobre wiadomości. Pierwsze co lekarka powiedziała to, że będzie córka! Zwariowaliśmy ze szczęścia, nie umiałam powstrzymać płaczu, cała drżałam. I nagle usłyszałam coś przez co zamarłam. Lekarka powiedziała, że martwi ją przezierność karku, która wynosi 3.8. Później powiedziała, że nos widoczny ale krótki i że trzeba zrobić dodatkowe badania PAPPA. Mówiła, że to wszystko o niczym nie świadczy, że dziecko może być zdrowe. Zapytałam wtedy, czy mogę zrobić jakieś szybsze badania, żeby wykluczyć wady. Uzyskałam informacje, że są badania z krwi, które robi się prywatnie, ale to są tylko badania dla niecierpliwych, a to samo będę wiedziała za dwa tygodnie po teście PAPPA. Jako że to moja pierwsza ciąża i byłam zielona w temacie pomyślałam, że dwa tygodnie poczekam. Powiedzieliśmy rodzicom o ciąży, skakali ze szczęścia, ale mówiliśmy że póki nie będziemy mieć ostatecznych wyników potwierdzających, że dziecko jest zdrowe nikomu nie chcemy więcej mówić. Pojechałam na wakacje. Po około 2 tygodniach od badań zaczęłam dzwonić do gabinetu kiedy będą te wyniki. Wręcz musiałam się o nie prosić. Dostałam informację, że test PAPPA wyliczył wysokie ryzyko zespołu Downa, które wynosiło 1/4. Pani poinformowała mnie, że to wysokie ryzyko, ale na pewno wszystko będzie dobrze, stwierdzając, że co za różnica czy ryzyko jest 1/4 czy 1/299 tak czy inaczej w obu przypadkach jest to po prostu wysokie ryzyko. Zostałam umówioną na amniopunkcję, mówiłam, że chce zrobić badanie jak najszybciej, żeby potwierdzić lub wykluczyć wadę, bo już te dwa tygodnie czekania na PAPPA były dla mnie ogromnym obciążeniem psychicznym.

W tym dniu zaczęłam też szukać informacji, gdzie w razie złych wyników będę mogła się poddać aborcji, ponieważ nigdy nie chciałam urodzić chorego dziecka. Mam w rodzinie osoby chore i wiem jak wygląda opieka nad nimi. Wiem jak to jest jak wszyscy pomagają na odległość, a tak naprawdę później zostaje się z tym wszystkim sam. Napisałam wszędzie do Federacji, dzwoniłam na infolinię Aborcji Bez Granic itd. Nie wiem, ile było tych wiadomości, ile telefonów, moja bezsilność powodowała taki natłok myśli, że już sama nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Myślałam o tym że jest koronawirus, że mogą zamknąć granicę, że taki wyjazd kosztuje, że nigdy nie byłam za granicą, bo zawsze się bałam wyjeżdżać, ponieważ nie znam języków obcych i nie chciałam wychodzić ze swojej strefy komfortu. Poszłam z partnerem na amniopunkcję. Samo badanie nie było straszne, zresztą byłam tak zdeterminowana, żeby wiedzieć, że zrobiłabym wtedy wszystko. Na różnych forach znalazłam informację, że można zrobić badanie mikromacierzy z wód płodowych i wtedy wynik jest szybszy niż wynik amniopunkcji. Zapytałam o to lekarza, lekarka stwierdziła, że u nich takiego czegoś się nie robi, ale można zrobić badanie FISH. Ogólnie wyprosiłam o to badanie, które oczywiście było płatne 1000 zł. Po tygodniu dostałam telefon, proszącego o otwarcie maila. Otworzyłam, potwierdzona płeć męska z wadą Zespół Downa.

Jak stałam tak padłam. Wszystkie moje marzenia, wszystkie moje nadzieje rozwiał jeden wynik. Pamiętam ten dzień, ten wieczór i całą noc. Nic nie spałam, cały czas płakałam, cały czas wymiotowałam. Pisałam po organizacjach jak w amoku błagając żeby mi ktoś pomógł. Na drugi dzień wizyta u ginekologa prowadzącego. Prosiłam, błagałam go żeby mi pomógł, że nie chce chorego dziecka. Powiedział, że ma związane ręce, nie może mi w żaden sposób pomóc, że nasz kraj jest chory pozbawiając nas prawa do przerwania ciąży. Powiedział, że muszę szukać pomocy na własną rękę, ale mam w nim pełne wsparcie po zabiegu aborcji. Będzie mnie leczył i sprawdzał czy wszystko jest dobrze. Otrzymałam termin na zabieg za granicą, ze względu na duże obłożenie w szpitalach za granicą dostałam termin za 5 tygodni. 5 tygodni! Jak mam żyć 5 tygodni wiedząc, że noszę pod sercem chore dziecko. Powiedzieliśmy o wszystkim rodzicom, dla nich to była taka sama tragedia jak dla nas. Płakali razem z nami, ale popierali nas w 100% co do naszego wyboru zakończenia ciąży. Stwierdziliśmy, że ten czas do zabiegu da nam jeszcze wyniki amniopunkcji, a może badanie FISH było źle zrobione. Nie wiem dlaczego, ale jeszcze jakaś iskierka nadziei się w nas paliła. Na wyniki musiałam czekać około 4 tygodni, wydawało mi się to długo, więc zaczęłam znowu dzwonić prosząc o wyniki. Kiedy je odebrałam okazało się, że przyszły z Warszawy 10 dni wcześniej, ale gabinet w którym wykonywałam badania specjalnie opóźnił wydanie wyników. Amniopunkcja potwierdzała wadę.

Pojechałam pierwszy raz za granicę, stres był tak ogromny, że psychicznie nie dawałam rady. Byłam wściekła, że nie może towarzyszyć mi mama. Gdyby zabieg był w Polsce byłoby zupełnie inaczej. Na szczęście obawy szybko minęły. W szpitalu za granicą opieka fantastyczna, nikt nie traktował mnie jak przestępcę, wszyscy mnie wspierali, opiekowali się mną na najwyższym poziomie. Przyszła do mnie lekarka, która powiedziała, że nawet nie może się domyślać jak to jest dla mnie trudne, to pierwszy poród, tak ciężka decyzja, złapała mnie za rękę i zaczęła ze mną płakać. Sam zabieg zapamiętam do końca życia, ale dzięki opiece i wsparciu personelu wyszłam z podniesioną głową. Pani genetyk ze szpitala powiedziała, że jeśli bym zaszła w kolejną ciążę jest małe prawdopodobieństwo wad, że dodatkowy chromosom w moim przypadku był nieszczęśliwym podziałem i że nie miałam na nic wpływu.

Ciążę zakończyłam w 20 tc. Z mojego ogromnego szczęścia zrobiła się ogromna tragedia. Długo nie mogłam sobie poukładać myśli, dlaczego mnie to spotkało. Natrafiłam na forum i poznałam dziewczyny w takiej samej sytuacji. Wspieramy się do dziś. Dzisiaj wszystko bym zrobiła inaczej. Badania wykonałabym jeszcze przed 10tc. Najgorszemu wrogowi nie życzę tego, co mnie spotkało. 8 tygodni takiego stresu, który doprowadzał mnie do depresji i to tylko dlatego, że wiedziałam, że w moim kraju nie mogę liczyć na pomoc i wsparcie, że muszę organizować wyjazd, martwić się czy nie zamkną granic. Myślałam, że jak dojdę do siebie, będę starać się o kolejne dziecko, ale teraz strach mnie paraliżuje. Paraliżuje mnie to, że mogę trafić na jakiegoś lekarza który zatai przede mną jakieś wady, że wprowadzą jeszcze bardziej surowe prawo. Nie mam siły przechodzić tego jeszcze raz. Uważam, że lekarz od badań prenatalnych opóźniał moje wyniki, nie proponował innych badań, żebym nie miała czasu na podjęcie decyzji.

Historia jest znacznie dłuższa od tej, którą napisałam, wiem jedno, że organizacje pomagające w dokonaniu aborcji są bardziej potrzebne niż zawsze. Wszystkie kobiety powinny mieć prawo wyboru. Zawsze popierałam prawo do aborcji, ale dopóki mnie to nie spotkało osobiście, nie sądziłam że podjęcie decyzji będzie tak trudne. Ja znalazłam pomoc, ale ile jest takich dziewczyn, które nie umieją o nią poprosić. I jeszcze jedno na koniec. Usłyszałam od mojej przyjaciółki z 20-letnim stażem „przecież dzieci z Zespołem Downa są takie słodkie”. Szanuję wszystkich ludzi i mam w sobie ogrom współczucia i empatii, ale myślę, że większości ludzi zespół Downa kojarzy się z innym kształtem oczu, a nie zdają sobie sprawy, że to jest ZESPÓŁ wad wrodzonych. Przyjaźń się zakończyła i nie żałuję, bo nie otrzymałam wsparcia w momencie, w którym najbardziej go potrzebowałam. Chodzę do psychoterapeuty, bo długotrwały stres spustoszył moją psychikę. Najbardziej wykańczające dla mnie było szukanie pomocy i strach, czy uda się wszystko zorganizować.

To jest dla mnie niepojęte jak Państwo Polskie może nas tak traktować.

Federa