HISTORIA NR 131

Dzień dobry,
Nazywam się Joanna i mam 37 lat. Zastanawiałam się czy jestem gotowa, aby do Was napisać i od początku przeżyć tę historię na nowo. Naszego bólu nikt nie wymaże, ale wiem, że nie można chować głowy w piasek i pozwalać na nieludzkie i niegodne traktowanie.

5.06. 2023 Dowiedzieliśmy się z moim partnerem, że zostaniemy rodzicami. Lekarz potwierdził ciążę. Nasze szczęście było nieopisane. W kocu się udało, moja pierwsza ciąża, planowana i długo wyczekiwana <3 NASZA! Byliśmy najszczęśliwszymi osobami na świecie. Będąc w drugim miesiącu powiedzieliśmy najbliższej rodzinie, aby razem z nami mogła radować się szczęściem. I tak właśnie było.

28.06.2023 Mieliśmy na kolejnej wizycie u lekarza, byłam w 8 tyg. ciąży, na USG lekarz wykrył obok zarodka, drugą podobną strukturę o wymiarach bardzo zbliżonych do naszego maleństwa, ale bez widocznej akcji serca. Padło podejrzenie ciąży bliźniaczej. Lekarz nic więcej nie powiedział gdyż stwierdził, że nasze dziecko jest zbyt małe, aby coś potwierdzić. Na kolejną wizytę czekaliśmy 3 tygodnie.

19.07.2023 Dostaliśmy druzgocącą wiadomość. To nie była ciąża bliźniacza. Nasze maleństwo, nie miało kości czaszki, mózgowie niepodzielone, żołądek i pęcherz moczowy był nieuwidoczniony. Brzuszek i klatka piersiowa nieregularna, obraz sugerował wielowodzie płodu. Lekarz stwierdził, że nie ma szans, aby dziecko urodziło się zdrowe. Dostałam skierowanie na badanie prenatalne. Nasz świat zamarł.

Nie wiedzieliśmy, co dalej. Strach zaczął nas paraliżować uniemożliwiając racjonalne myślenie. Słyszeliśmy o ustawie antyaborcyjnej, wiedzieliśmy, że w Polsce jest zakaz aborcji. Nie mieliśmy pojęcia, co dalej robić. Jedni sugerowali wyjazd za granicę, aby móc przerwać ciążę i cierpienie, inni, aby zrobić badania prenatalne, bo USG jest tylko badaniem dodatkowym. Zdecydowaliśmy się zrobić badanie prenatalne. Chciałam wierzyć, że może lekarz się pomylił i nasze szczęście ma się dobrze, że jest zdrowe.

28.07.2023 Pojechaliśmy na badania prenatalne, okazało się, że jestem w 13 tyg. i 3 dniu ciąży. Gdy tylko lekarz zobaczył nasze dziecko na monitorze USG, nie miał wątpliwości, że jest bardzo źle. Diagnoza, „wady letalne płodu bez rokowania na przeżycie płodu po porodzie”. Na opisie w badaniu wszystko było albo nieprawidłowe albo niewidoczne. Leżałam na łóżku a z oczu płynęły mi łzy, moja ostatnia nadzieja umarła. Lekarz kazał natychmiast przerwać ciążę, gdyż zagraża ona mojemu życiu i zdrowiu. Dostałam skierowanie do szpitala.

31.07.2023 Pojechaliśmy do szpitala w Gdańsku. Lekarz przeprowadził badanie USG, ale stwierdził, że bez zaświadczeń i to dwóch od różnych lekarzy psychiatrii nie może mnie przyjąć na oddział. Odesłali mnie do domu i kazali wrócić z dokumentami! Strach coraz bardziej brał górę. Zaczęła się nasza walka z czasem, wiedziałam, że im dłużej to wszystko będzie trwało tym trudniej będzie mi się po tym wszystkim pozbierać. Mieliśmy sezon urlopowy, wielu specjalistów było na urlopach albo zwyczajnie nie mieli miejsca. Jakimś cudem udało nam się umówić na prywatną wizytę dwóch niezależnych lekarzy psychiatrii na 2.08.2023. Na każdej wizycie musiałam opowiadać każdemu, całą historię od początku. Ból rozrywał moje serce, ale wiedziałam, że bez tych dokumentów nie będę w stanie nic zrobić. Gdy już miałam dwa zaświadczenia, tego samego dnia o godzinie 18.00 pojechaliśmy do szpitala.

Zostałam przyjęta na oddział, nie wiedziałam, że mój koszmar dopiero się zacznie…

Godzinę po przyjęciu zaczął się obchód. Podszedł do mnie lekarz i powiedział ” Jutro lekarz z Panią porozmawia” I tyle. Nie miałam nawet swojej karty przy łóżku, nic. Nikt mi niczego nie wytłumaczył, nikt nic nie powiedział. Czułam się jakbym robiła coś złego. Sen nie przychodził, w głowie kłębiło się tysiące myśli. Byłam wykończona. Zastanawiałam się, dlaczego nas to spotkało, zadawałam sobie wiele różnych pytań, przecież dbaliśmy o siebie, regularnie wykonywaliśmy różnego rodzaju badania, prowadziliśmy aktywny tryb życia. Myśli, nie pozwalały usnąć, poprosiłam o coś na wyciszenie abym mogła, chociaż na chwilę zamknąć oczy.

Czekałam na poranny obchód z nadzieją, że czegoś się dowiem. I znowu się pomyliłam. Na obchodzie nikt nic nie mówi, nie tłumaczy, każdy unika mnie jak ognia. Przeszli obok łóżka. Tylko ciche słowa jakiejś pielęgniarki „po obchodzie lekarz wezwie panią do gabinetu”  Zastanawiałam się, dlaczego szepczą? Dlaczego mnie pominęli i nie odezwali się słowem? Czy ja jestem jakaś chora? Zrobiłam coś złego? Nie dostałam też śniadania, bo nie mając karty przy łóżku, Pani wydająca posiłki chyba uznała, że mam nie jeść.

Po kilku godzinach lekarz wezwał mnie do gabinetu powiedział, że dostane tabletki poronne. Podał ich nazwę. Jak nie dojdzie do poronienia to będą musieli mi zrobić łyżeczkowanie. Musiałam podpisać dokumenty, nawet nie pamiętam, jakie. Zapytałam się o skutki uboczne, lekarz wymienił wszystkie zagrożenia, które oczywiście bardzo mnie przeraziły. Ze łzami w oczach odpowiedziałam, że nie mam wyjścia, że się zgadzam i chciałam podpisać dokumenty. Na co lekarz z oburzeniem skomentował ” Słuuucham? To jest stwierdzenie bardzo nie na miejscu, ma Pani wyjście! Proszę pamiętać, że to Pani przyszła do nas a nie my do Pani”!

Nie odpowiedziałam nic, bałam się jak nigdy w życiu. W tym momencie wydawało mi się, że jestem bezbronna, wiedziałam, że nie mogę z nimi wojować gdyż jestem pod ich „opieką”, nie krzyknę, nie będę się wykłócać, nie będę wypowiadać się na sposób jego wypowiedzi, bo w żaden sposób mi to nie pomoże. Teraz tego żałuję, powinnam była się obronić przed tak chamskim komentarzem.
Łzy leciały mi po policzku, strach był coraz większy, bałam się, co będzie dalej.

3.08.2023 O godzinie 12.00 dostałam pierwszą tabletkę, lekarz kazał mi przez 4h leżeć. Minęły 4h jakiś inny lekarz wezwał mnie do gabinetu abym mogła przyjąć kolejną tabletkę.

Po drugiej tabletce w korytarzu dosłownie zaczepia mnie pielęgniarka i wręcza coś takiego

Zapytałam się, co mam z tym zrobić. Pielęgniarka powiedziała, że „podkład proszę podłożyć sobie na łózko, do tekturowej kaczki sikać i jak będzie tam coś wypadać to założyć rękawiczki i zbierać materiał do pojemnika”

Przez chwilę nie potrafiłam pojąć, o jakim materiale ona mówi… i co ma mi wypadać!
Myślałam, że to kiepski żart, nie na miejscu. Modliłam się, aby to w końcu się skończyło.

Po drugiej tabletce, zaczął się mój koszmar. Takiego bólu nie przeżyłam nigdy. Dostałam silnych skurczy, które szły mi od kręgosłupa, stanu podgorączkowego, dreszcze i straszne poty. Czy któraś z pielęgniarek zapytała jak się czuję? Czy czegoś nie potrzebuję? Podeszła i sprawdziła czy nic się nie dzieje? NIE! Poprosiłam o coś przeciwbólowego. Dostałam paracetamol w kroplówce, prosiłam raz jeszcze o podanie mi czegoś innego, bo to nie działa. Usłyszałam tylko, „spokojnie zadziała jak zleci wszystko”. Nie zadziałało.

Nie wiedziałam, co się zemną dzieje czy to, co odczuwam jest normalne!?

O godzinie 19.00 bóle były nie do zniesienia, okropnie krwawiłam. Chodzenie do toalety sprawiało mi bardzo duży problem, skręcało mnie z bólu. Bałam się, że zemdleje idąc do toalety. Nikt z personelu mi nie pomagał. Prawie nikt. Nawet nie zwracali na mnie uwagi. Jakbym była niewidzialna. Na nocną zmianę przyszła pielęgniarka, jedna dobra dusza na całym oddziale, która trzymając mnie za rękę, szczerze współczuła i ze spokojem wytłumaczyła mi dokładnie, co się zadzieje, jak to będzie przebiegało, że mam nie wstawać z łóżka, że mam ją wołać, i absolutnie na nić nie patrzeć. Powiedziała też, że aborcja w drugim trymestrze przebiegiem przypomina poród. I tak było. Podałam mi inne leki przeciwbólowe, które w krótką chwilę bardzo mi pomogły i po których odpłynęłam. Kiedy się obudziłam już jej nie było.
W nocy podali mi jeszcze 2 tabletki a o 5 rano kolejne dwie.

Rano bóle przeszły. Zapytałam się czy mogę pójść pod prysznic. Żadna z pielęgniarek nawet nie zapytała się czy potrzebuję pomocy, czy mam siłę stać pod prysznicem. Nić zero. Wyczerpana, głodna, osłabiona, resztkami sił ściągnęłam z siebie ubrania. Poczułam delikatną ulgę zmywając z siebie część bólu i cierpienia.

Po obchodzie lekarz zabrał mnie na badanie usg. Na badaniu okazało się, że, „w jamie macicy zalegają resztki płodu” i za chwilę będę miała zabieg łyżeczkowania.
Chwilę przed zabiegiem pielęgniarka kazała mi iść do toalety, ponieważ zabieg będzie w znieczuleniu krótkim, ale ogólnym i nie będę mogła przez jakiś czas wstać z łóżka.

Poszłam do toalety. Do tego czasu jakoś się trzymałam, kiepsko, ale jakoś dawałam radę. Nagle poczułam, że jednak nie chce mi się tylko siku. Zdziwiłam się gdyż dwa dni prawie nie jadłam, poczułam parcie… i nagle wypadło ze mnie moje dziecko. Zawisło na pępowinie, bezwładne z rączkami i nóżkami bez paluszków o nieregularnym tułowiu, główki nie widziałam. Nie byłam wstanie wstać i wołać o pomoc, alarm w toalecie chyba nie działał. Udało mi się wydusić z siebie głośniejszy dźwięk. Zbiegły się pielęgniarki a resztę pamiętam jak we mgle. Ktoś chyba chciał mnie posadzić na wózek, ale powiedziałam, że sama dojdę do łóżka, więc mnie zostawiły. Położyłam się, zwinięta w kłębek, wycierając łzy w poduszkę. Moja dusza krzyczała z bezsilności sytuacji. Zero słów wsparcia, zrozumienia. NIC!

Za chwilę zabrali mnie na salę operacyjną. Po operacji bardzo szybko odzyskałam świadomość. Chciałam jak najszybciej opuścić to miejsce i wrócić do domu. Godzinę po operacji dostałam wypis i byłam już w drodze do domu.
Jakaś część mnie wtedy umarła. 

Tego, co przeżyłam, nie życzę najgorszemu wrogowi. W szpitalu traktowali mnie jak kosmitę, jak przestępcę. Nikt nie używał słowa aborcja, terminacja. Nikt się nie zapytał czy czegoś potrzebuję, żaden z lekarzy nie powiedział mi jak to wszystko będzie przebiegało, jak będę się czuła, czego się mogę spodziewać, zero zrozumienia i współczucia. Tylko jedna pielęgniarka na nocnej zmianie, kiedy byłam już w ogromnym bólu wytłumaczyła mi wszystko od początku do końca, tylko jedna pielęgniarka traktowała mnie jak człowieka, jak kobietę, która cierpi a serce się rozwala na kawałki. Jedna, jedyna KOBIETA na cały oddział!!!

Jak po takich przeżyciach człowiek ma się pozbierać i wrócić do rzeczywistość, do obowiązków, do pracy? Po traumie, jaką doświadczyliśmy jeszcze trudniej nam to wszystko pojąć, pogodzić się z niesprawiedliwością, nieludzkim traktowaniem, chorymi przepisami i dyskryminowaniem nas kobiet.

To nie powinno tak wyglądać. Ja miałam obok siebie, narzeczonego i rodzinę, która również cierpiała, ale jednocześnie dawała mi duże wspierała. Jednak jest wiele kobiet, które zostają w tym dramacie same, są zmuszane do utrzymania ciąży bez względu na wszystko, nawet kosztem jej życia! Ile jeszcze kobiet ma doświadczyć takiego piekła? Przecież poradzenie sobie z takim doświadczeniem jest dla wielu kobiet niemożliwa!

Odebrano nam prawo wyboru i zgotowano piekło!

Krzyczę głośno i będę to robić tak długo aż coś się zmieni!

Federa