HISTORIA NR 135

Proszę o ewentualną anonimową publikację…

Może się przyda dla kobiet w podobnej sytuacji….dla tych,które nawet boją się czytać jak wygląda cała procedura – nie bójce się! u nas w Polsce są szpitale, które dbają o komfort psychiczny i fizyczny kobiety w tak trudnej sytuacji i możecie liczyć na pomoc lekarzy, pielęgniarek, psychologów!

Jest to historia, która otworzyła mi oczy na to co się dzieje, na to na co skazane są kobiety, ich nienarodzone jeszcze dzieci…ale też całe rodziny. Od tej pory mam ochotę krzyczeć do całego świata o niesprawiedliwości, bólu, strachu i rozrywającym sercu w chwili, kiedy musiałam podjąć moją najtrudniejszą w życiu decyzję…dla mnie, dla życia, dla dziecka aby nigdy nie doznało cierpienia na tym świecie, dla rodziny… przewartościowałam cały mój świat, nauczyłam się cierpliwości i nieprzewidywalności…mam wrażenie, że całe dobro, które dawałam innym wróciło do mnie z podwojoną siłą w tak trudnym dla mnie momencie w życiu…chciałaby móc pomagać innym w podobnej sytuacji, bo niestety nasze Polskie realia blokują nawet wiedzę w tym temacie…chciałabym głośno o tym mówić, żeby wreszcie całe nasze społeczeństwo zrozumiało, że to nie jest nasza FANABERIA, to najczęściej tragedia, łzy i ogromny żal…

Od 8 lat staraliśmy się o kolejne dziecko. Dwie nieudane procedury in vitro, poronienia…depresja. Od 1,5 roku kompletnie odpuściłam. Lekarze absolutnie nie dawali szans na ciążę. Stał cię cud…nie wierzyłam w to co zobaczyłam na teście ciążowym – to nie miało prawa się wydarzyć. Ogromna radość, nie do opisania. Od samego początku trudna ciąża, leki podtrzymujące ciąże, kilka pobytów w szpitalu, straszne samopoczucie i wszystkie możliwe ciążowe dolegliwości. Wszystko dzielnie znosiłam. Z bardzo aktywnej zawodowo osoby stałam się kobietą leżącą i pragnącą tylko jednego ŻEBY DZIECKO BYŁO ZDROWE ZNIOSĘ WSZYSTKO. Minął 13 tydzień…samopoczucie lepsze, z racji wieku wykonałam test SANCO i PAPPA – wyniki wzorcowe – ufff, jeszcze tylko usg prenatalne…nie zapomnę tego dnia do końca życia…badanie trwało prawie godzinę. Lekarz ciągle powtarzał, że dziecko fatalnie ułożone, mało widzi, jednak serce, mózg, narządy wewnętrzne, kość nosowa, przezierność karkowa – wzorcowe…koniec badania…ale…moje pytanie trochę z uśmiechem – rączki i nóżki po dwie?…ok. 20 minut milczenia lekarza podczas dalszego badania i słowa, które zmieniły całe nasze życie…”niestety dziecko ma wadę kończyn, musimy pogłębić diagnozę”.

Szczerze, mało pamiętam już coś więcej z tego dnia, tylko płakałam…moje upragnione dziecko…córka…widziałam jej piękną twarz w 3D, byliśmy tacy szczęśliwi…

Kolejne badania potwierdziły diagnozę – brak wykształconych nóg i rąk, dziecko nie będzie mogło samodzielnie funkcjonować podczas dalszego rozwoju nie wiadomo czy nie pojawią się kolejne wady. Mieliśmy to szczęście, że:

1. trafiliśmy na lekarza, który w ogóle nam powiedział o tej wadzie

2. dalsza diagnostyka była przez wspaniałego specjalistę, który powiedział nam o wszystkich możliwościach tego co może być dalej i zapewnił, że bez względu na naszą decyzję – pomoże nam

3. opieka psychologa

…to był dramat, ogromny ból, niewyobrażalne poczucie niesprawiedliwości…wiedzieliśmy jedno – nie możemy/nie chcemy skazać dziecka na jakiekolwiek świadome cierpienie, dla nas byłoby to nieludzkie i niemożliwe do przeżywania tego całą rodziną, tym bardziej, że było bardzo duże prawdopodobieństwo dalszego zagrożenia życia również dla mnie…serce moje i męża rozpadły się na miliony kawałków, ale nie mieliśmy wyjścia…podjęliśmy decyzję o terminacji…

Lekarz prowadzący podał nam krok po kroku gdzie się zgłosić i co zrobić…pierwszy kontakt do FEDERA…odebrała przemiła Pani, która dokładnie powiedziała jak wygląda całą procedura, gdzie się udać i jakie dokumenty będą wymagane. W ciągu 4 dni udało nam się umówić na wizytę kwalifikacyjną do szpitala w Oleśnicy… te 4 dni były jeszcze gorsze niż wszystko to co się działo wcześniej…nigdy wcześniej przez 20 lat naszego małżeństwa nie widziałam męża w takim stanie. Ogromne poczucie bezradności i strach…w tej chwili już strach o mnie. Ja nie byłam nawet w stanie czytać o całej procedurze terminacji. Wiedziałam, że podjęta przez nas decyzja jest dla dobra nas wszystkich, ale myśl…że muszę pożegnać się z tą małą kochaną istotą…przerastała mnie. Szczerze- nawet wcześniej nie czytałam o aborcjach w Oleśnicy- po prostu tam miałam jechać bo tam nam pomogą i tak byłam zaprogramowana.

Przyjęła mnie przecudowna Pani Doktor (dopiero po tej pierwszej wizycie zaczęłam czytać o działalności szpitala i o tym z czym musi się zmierzyć cała kadra oddziału ginekologii, która pomaga kobietom w podobnych sytuacjach…przykre, żałosne, niedopuszczane – żeby w 21 wieku była taka fala hejtu i nienawiści – czym oni sobie na to zasłużyli?? tym, że nie boją się ratować życia kobiet? tym, że nienarodzone dzieci nie będą skazane na niewyobrażalne cierpienie, życie w samotności, podłączone do miliona aparatur, żeby żyć chwilę?)

Na termin zabiegu czekałam kolejne 2 dni…psychicznie było już lepiej, wiedziałam, że to nieuniknione.

W dniu, kiedy się zgłosiłam, były w pokoju 2 kobiety już po terminacji…delikatnie zapytałam na co się nastawić i czy to będzie duży ból…zapewniły, że absolutnie nie ma się czego bać, jest przemiły personel i wszystko będzie dobrze. Słuchając ich historii płakałam jeszcze bardziej…dziec z ciężkimi wadami genetycznymi bez szans na życie… Wiecie co jest najgorsze? nikt nie chciał im pomóc wcześniej…NIKT, pomimo zagrożenia życia dla nich. I to jest Polskie sprawiedliwe prawo? ja pytam dla kogo ono jest?

Ok. Pielęgniarki przyniosły dwie pierwsze tabletki. Poprosiłam, żeby mój mąż był ze mną do końca, aż do porodu…spotkało się to z całkowitą akceptacją.  Poprosiłam o podłączenie do pompy z środkiem przeciwbólowym, chciałam mieć pełną świadomość tego co się dzieje, ale nie pamiętać bólu. Cały proces przebiegł szybko, co prawda z małymi komplikacjami, ale miałam ogromny komfort tego, że czułam się zaopiekowana, bezpieczna i miałam ogrom wsparcia od położnych, lekarzy i męża…

Co czułam po wszystkim?…spokój, pewność, że postąpiłam dobrze, ulgę, że dziecko nie będzie cierpiało już więcej…

Czy otrzymałam akceptację bliskich? tak, ogromną, okazało się, że mam wokół siebie mnóstwo osób, którym na mnie zależy i przede wszystkim, które rozumiał całą sytuację i podjętą decyzję…które wspierały mnie i nadal wspierają, na które zawsze mogę liczyć…

Czy podzieliłam się informacją w miejscu pracy…? i to jest chyba jedno z najważniejszych kwestii, to czego bardzo się boimy…tak, mam tak dużo szczęścia, że w miejscu pracy spotkałam się z całkowitą akceptacją, zrozumieniem i ogromnym wsparciem…

Opisałam być może za bardzo szczegółowo tą historię, ale po to, żeby zrozumieć całość sytuacji. Kobiety podejmują decyzję o aborcji z różnych powodów. Są takie, które po prostu nie czują się w roli matki, takie którym ciążą zagraża życiu, takie które jej nie planowały lub zostały zgwałcone….ale też takie, które całe życie czekają na dziecko i kiedy staje się ten CUD, szczęście zostaje zamienione na tragedię i muszą podjąć bardzo trudną decyzję mającą wpływ na dalsze życie ich….dziecka….i całej rodziny. Nie oceniajmy tych decyzji. Zapewniam, że to nie są fanaberie. To zostaje do końca życia w naszych sercach i umysłach i naprawdę nie potrzebna jest nam dodatkowa trauma fundowana przez ludzi, których nigdy to nie dotknęło i nigdy tego nie zrozumieją…może i dobrze-nikomu nie życzę, takich sytuacji w których znajdują się te kobiety…

(…) matka córki

P.S. proszę o informację, czy mail dotarł…

Dziękuję WAM za pomoc.

Federa