Jestem kobietą, mam 35 lat, mieszkam w Polsce. Nie mam dzieci. Wiem, że gdybym chciała je jeszcze mieć, musiałabym się pospieszyć, bo zegar tyka, młodsza nie będę. Jednak nie w tym kraju. Po zeszłorocznym wyroku „trybunału” byłam wściekła. Po informacji o śmierci Pani Izabeli chciało mi się płakać. Wciąż jestem wściekła, ale i przerażona.
Nie chcę mieć dzieci, jestem tego pewna. Myślę o tym, co by było, gdybym zaszła w ciążę i byłaby to ciąża z komplikacjami. Boję się tragedii, jaka mogłaby spotkać mnie, mojego męża i moich bliskich, gdyby w sytuacji zagrożenia mojego życia, skupiono się na czekaniu na obumarcie płodu, który i tak nie miałby szans na przeżycie. Boję się, że gdyby dziecko miało poważne wady, nie mogłabym sama podjąć decyzji, czy jestem gotowa donosić ciążę z myślą o śmierci dziecka. Albo czy jestem gotowa urodzić głęboko niepełnosprawne dziecko i patrzeć codziennie na jego cierpienie. Wcale nie twierdzę, że na pewno zrobiłabym aborcję, bo nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Po prostu nie wiem, co bym zrobiła. Chciałabym jednak mieć pewność, że decyzja będzie należała do mnie i zostanie uszanowana, że zostanę profesjonalnie i zgodnie z obecną wiedzą medyczną poinformowana o wszystkich możliwościach, a także że dostanę wsparcie psychologiczne. Na razie jednak kobiety w Polsce mogą liczyć jedynie na to, że zostaną potraktowane jak przedmioty, które nie mają nic do powiedzenia w kwestii swojego zdrowia i życia.
Kobiety nie są głupie, nie trzeba za nas decydować i mówić nam, co mamy czuć i robić. Chcemy same o sobie decydować. Wybór, nie zakaz.
Na koniec dodam tylko, że w tym całym bagnie widzę nadzieję – w młodszym pokoleniu, uczniach i studentach. Widzę ich świadomość i odwagę. Wierzę, że jeśli przestaniemy się bać, będziemy się wspierać i protestować, zmienimy nasz kraj w miejsce, w którym czujemy się bezpiecznie i szanujemy się nawzajem.