HISTORIA NR 36

Drodzy Państwo, 

Piszę do Was, choć najchętniej wolałabym zadzwonić, by usłyszeć na własne uszy, że naprawdę istniejecie, ale nie mam odwagi i sumienia, by zajmować linię – może jakaś kobieta akurat wtedy potrzebowałaby pilnie Waszej pomocy?  

Mam 37 lat, choruję na Hashimoto i niedoczynność tarczycy. Zaznaczam, że nie jestem w ciąży, mam już dwójkę dzieci urodzonych przez CC, jedna ciąża stracona w 9. tygodniu (poronienie samoistne, nieprawidłowe jajo płodowe, w rozpoznaniu patomorfologicznym fragmenty doczesnej z ropnym naciekiem zapalnym, wylewami krwi, przeprowadzono łyżeczkowanie) i z tą stratą jeszcze się nie pogodziłam i chyba nigdy nie pogodzę, i o tym nie zapomnę, a minęły już 4 lata. Od niecałych dwóch lat myślę o kolejnej ciąży, bardzo pragnę jeszcze jednego dziecka i w związku z tym żyję w intensywnym stresie. Boję się o siebie, o moje dzieci… Boję się, że będę Izą, boję się, że płód będzie uszkodzony, boję się, że może mam jakieś niewykryte do tej pory przeciwwskazania do ciąży (nowotwory itp.), które predysponują mnie do bycia Izą. Strach o siebie i najbliższych (można powiedzieć, że graniczący z paranoją, ale przecież uzasadnioną) jest większy nawet niż strach, że mogłabym drugi raz poronić. Nie jestem egoistką, ja po prostu chcę żyć. 

Lekarze (również endokrynolodzy, diabetolodzy, interniści…) niechętnie dają skierowania nawet na najbardziej rutynowe badania profilaktyczne na NFZ. Czuję się przez lekarzy porzucona. Skoro nie ma kompletu badań, które w rzetelny sposób określiłyby mój rzeczywisty stan zdrowia (jako całości, a nie tylko ginekologicznie), nikt mi tak naprawdę nie pomoże w podjęciu decyzji, czy w ogóle warto w tych czasach próbować zachodzić w ciążę. A konsekwencje poniosę ja, mój mąż, tracąc żonę, i moje dzieci, tracąc matkę. 

Mój ginekolog w przypadku moich trzech ciąż robił, co mógł, ale jest tylko ginekologiem. Ponadto, choć bardzo mu ufam i jest ginekologiem z prawdziwego zdarzenia, nie wiem, co tak naprawdę zrobiłby, gdybym była kolejną Izą. Boję się… 

Gdy leżałam w szpitalu podczas każdej z ciąż (w pierwszej zagrożenie porodem przedwczesnym; w drugiej – poronienie; w trzeciej – zagrożenie przedwczesnym porodem) nigdy nie bałam się o siebie i to było coś, czego mogłam się uczepić, na podstawie czego mogłam budować swoją przyszłość, przyszłość mojej rodziny. Czułam, że pomimo możliwej tragedii jest jakaś nadzieja na szczęście, że to jeszcze nie koniec. Teraz czuję się przymuszona do porzucenia marzenia o kolejnym dziecku albo pogodzenia się z większym prawdopodobieństwem (które to zawdzięczam orzeczeniu TK) mojej śmierci/kalectwa, jeśli jednak zdecyduję się na ciążę. Mam do wyboru albo wyrwać sobie serce, porzucając marzenie o ciąży, albo pozwolić innym mnie bestialsko zamordować tak jak Izę. Nie przemawiają do mnie słowa, że niewielki odsetek kobiet jest w ciąży zagrażającej ich życiu czy w ciąży letalnej. Tym „niewielkim” odsetkiem (jakim była Iza) mogę być i ja. 

Jestem przerażona tym, co się dzieje, często płaczę, myśląc o Izie z Pszczyny, choć jej nigdy nie znałam. Czuję się, jakby to nie ona tam umarła, tylko ja, bo to ja mogłam być na jej miejscu, a ona na moim. Tak strasznie chciałabym cofnąć się w czasie i jej wtedy pomóc…  

Dlaczego się mówi, że trzeba ufać lekarzowi, że np. w szpitalu jest się pod najlepszą opieką, ale jednocześnie zapomina się, że lekarz też się może mylić, że mamy prawo do drugiej opinii, porady prawnej w każdej sytuacji (są darmowe porady). Każdy ma prawo do ratowania swojego życia poprzez szukanie innych opcji, sięganie po tzw. ostateczność? W końcu życie i zdrowie człowieka jest bezcenne. Nie godzę się na czekanie na śmierć. Dlaczego o tym, jakie mamy prawa, nie uczy się dzieci w podstawówce? Dlaczego nikt nie wie, co zrobić, gdy nie podoba nam się rząd? Powszechnie uważa się, że strajki czy petycje nic nie dają, że nie warto walczyć w tym kraju. Dlaczego nawet najgroźniejsi przestępcy skazani na śmierć za granicą umierają godniej (szybko i bezboleśnie), a kobiety w ciąży, takie jak Iza, skazane są na długą, powolną agonię na kolanach? 

Piszę do Was nie tylko dlatego, że przeraża mnie to orzeczenie, podejście lekarzy, ale i niepokoi mnie podejście osób, z którymi rozmawiałam na ten temat – mężczyzn, kobiet… Dla nich Iza jest symbolem, mówią, że trzeba żyć dalej, czasu się nie cofnie, jej się już nie da pomóc, że starają się o takich rzeczach nie myśleć, ich to nie dotyczy. Dla mnie te słowa oznaczają, że męczeńska śmierć Izy i innych kobiet poszła na marne… Na marne, czyli nic nie znaczy… tak jak pył na drodze?  O tym trzeba mówić – to jest realne zagrożenie życia kobiet i przyszłości świata, bo to my w końcu dajemy życie. Troszczmy się o siebie, nie bądźmy obojętni. Takich Iz może być jeszcze tysiące. Czy jeśli ja umrę, to inni też powiedzą, że trudno, czasu się nie cofnie, szkoda dziewczyny, ale trzeba żyć dalej…? I na tym się pewnie skończy… będą następne. Na pewno tak. Pozostanie po mnie grób, zrozpaczony mąż i dwójka małych dzieci. Czy życie kobiety jest coś warte? Ktoś myśli o tych małych dzieciach, o samotnym ojcu? Konstytucja gwarantuje ponoć ochronę zdrowia dziecka od poczęcia, ale zdrowia i życia kobiet konstytucja (jak pokazał przykład Izy) już nie dotyczy? Czy konstytucja bierze pod uwagę te dzieci, które będą osierocone? Prawo też powinno chronić Izę, a jednak tak się nie stało.

Do końca roku zbierane są podpisy pod obywatelską inicjatywę ustawodawczą Legalna Aborcja Bez Kompromisów. Kobiety, z którymi rozmawiałam, nie chcą się podpisać, tłumacząc, że nie chcą przechodzić ze skrajności w skrajność, przez swoją bezczynność zgadzając się na to, o czym mowa w orzeczeniu. Ręce mi opadają… 

Czy lekarze, wiedząc o śmierci Izy i innych kobiet, też w przyszłości porzucą mnie lub inne kobiety na pastwę okrutnej śmierci? Nie chcę być żadnym symbolem, nieustraszoną bohaterką, po prostu chcę żyć i to za wszelką cenę. 

Przeraża mnie to, że ktoś w ogóle wpadł na pomysł napisania tego orzeczenia antyaborcyjnego i wprowadzenia go w życie, pomimo tego, że w Irlandii była już kiedyś podobna sytuacja i były jej efekty – tam też kobiety umierały z powodu antyaborcyjnej ustawy i było ich naprawdę wiele. Jakim trzeba być chorym człowiekiem by, znając skutki takich zmian w innych krajach, wprowadzić je w Polsce czy gdziekolwiek na świecie??? Co to za chory eksperyment?!

ONZ wydało nawet wyrok w sprawie irlandzkiego prawa antyaborcyjnego. Czy rządzący Polską czują się w porządku, wydając swoje orzeczenie pomimo tamtej sytuacji w Irlandii? Bo co? To były Irlandki, a tutaj mamy tylko Polki i nikt się o nie nie upomni, one się nie liczą? Bo Polacy to jedna ciemna masa? Można z nimi robić, co się chce? Czemu nikt nie potraktował tamtej sprawy z Irlandii jako precedensu? Czy Iza musiała zostać kolejną „pacjentką od Chazana”, Savitą Halappanavar czy Valentiną Milluzzo? Ile tych SYMBOLI ma jeszcze być, by na świecie przestały się dziać takie rzeczy? Czy Polska/rządzący chcą patrzeć, jak Polki umierają? Ile kobiet musi jeszcze umrzeć? Czy ONZ nam pomoże? Czy rządzący będą brać pod uwagę to, co mówimy my, co mówią za granicą o nas – ONZ, inne stowarzyszenia, kraje? Wygląda na to, że rządzący nie boją się nawet Boga! Czy oni nie mają matek, sióstr, żon, córek??? Nie boją się, że może ich spotkać taki los? 

Przepraszam za chaotyczny list. Bardzo proszę o odpowiedź, podpowiedź, pomoc, słowo wparcia… Pragnę jeszcze jednego dziecka i jednocześnie strasznie się boję (gdyby nie orzeczenie, możliwe, że byłabym już w ciąży; strach przed byciem Izą też może wpłynąć negatywnie na ciążę). Chciałabym spróbować zajść w ciążę, ale nie chcę ryzykować własnym życiem i losem najbliższych. Nie chcę się bać, chcę móc decydować o sobie, czuć się bezpiecznie, chcę żyć i umrzeć już jako staruszka, chcę być spokojna o losy żon moich synów i ich córek. Piszę też z troski o nich. Nie chcę, żeby ich spotkała taka tragedia.  

Chcę jeszcze dodać, że bardzo Wam dziękuję za każdą uratowaną przez Was kobietę. Wiem, że może nie uda się uratować każdej, ale naprawdę jestem wdzięczna i za to, że jesteście… nawet jeśli ja będę Izą. 

Pozdrawiam serdecznie.

Ewa

Federa