Hej! Zobaczyłam na Twitterze, że prosicie o historie kobiet, związane z prawem do aborcji. Postanowiłam się zatem wypowiedzieć:
W połowie października mam w Berlinie umówiony zabieg podwiązania jajowodów.
Nigdy nie chciałam mieć dzieci. Już jako dziecko wiedziałam, że nie nadaję się do roli matki, i co więcej – że nie chcę tej roli dla siebie. Z moją depresją, ADHD i zaburzeniami lękowymi, z moimi problemami z ogarnianiem codzienności: sprzątaniem, zakupami, higieną, punktualnością, zapominalstwem, trudnością z wywiązywaniem się z moich obowiązków – wystarczająco ciężko mi walczyć o siebie, o swoje miejsce, tożsamość i prawo do istnienia i poszukiwania szczęścia na swoich warunkach. Macierzyństwo jest zwyczajnie ponad moje siły i zniszczyłoby mnie psychicznie. Poza tym nie czuję specjalnie potrzeby rodzicielstwa, obcy jest mi ten tzw. instynkt macierzyński. Szanuję i podziwiam rodziców, ale to zwyczajnie nie dla mnie, i ta pewność tylko się wzmacnia z wiekiem.
Z tego powodu nie umiałam czerpać przyjemności z seksu. Ciężko skupić się na „tu i teraz”, mając w tyle głowy świadomość, że nawet z zabezpieczeniem nie ma gwarancji, że nie zajdę w ciążę. Ten strach, spotęgowany moimi zaburzeniami, trzymał się mnie nawet miesiącami po stosunku. Wiedziałam, że gdybym jednak zaszła w ciążę, szukałabym aborcji od razu, ale wiązał się z tym dodatkowy strach, stres, komplikacje, koszty… To wszystko mnie paraliżowało do tego stopnia, że wahałam się nawet chodzić na randki, bo zawsze wisiała nade mną perspektywa moich najgorszych lęków. Te lęki tylko się pogorszyły po wyroku „Trybunału.”
Dało mi to w końcu motywację, żeby poszukać konkretnego rozwiązania: antykoncepcji trwałej. Tyle że tutaj znowu pojawił się problem – w Polsce, dla osób z macicami, jest ona nielegalna. Podczas kiedy wazektomie są całkowicie dozwolone, za podwiązanie jajowodów czy wycięcie macicy lekarz w Polsce może dostać nawet do 10 lat więzienia. Jest to coś, o czym raczej się nie mówi podczas debat na temat aborcji czy równych praw, a szkoda. Moim zdaniem są to tematy powiązane i liberalizacja prawa aborcyjnego powinna jednocześnie spowodować legalizację sterylizacji osób z macicami. W końcu chodzi o wybór, prawda? A ja, jako osoba dorosła, dojrzała i w pełni świadoma, powinnam w wieku 33 mieć prawo stwierdzić: „Nie, nie chcę być matką, nie, nie zmienię zdania, nie, nie czekam na właściwego partnera, wiem co, robię, wiem, czego chcę, a czego nie chcę”. Powinnam mieć prawo, tu, we własnym kraju, podjąć kroki, żeby zapewnić sobie życie, jakiego pragnę. Powinnam mieć prawo decydować o swoim ciele.
Byłam już w Niemczech na konsultacji. Wizyta kosztowała… dużo, nie licząc kosztów samej podróży. Zabieg, opłacony w euro, kosztuje dużo, dużo więcej. Ciężko było znaleźć informacje na temat klinik, lekarzy, kosztów. Mimo paru stron internetowych, które miały pomóc, ciężko było się umówić, zorganizować wszystko logistycznie, właściwie to pojechałam w ciemno, nie wiedząc nawet, na jakie koszty powinnam się przygotować. Na szczęście w wybranej przeze mnie klinice wszyscy mówią po angielsku, więc z dogadaniem się nie było szczególnie problemu, ale dla kogoś, kto nie mówi ani po niemiecku, ani po angielsku, byłaby to dużo większa trudność. Ale lekarz był otwarty, nie osądzał mnie, nie próbował mnie odwieść od pomysłu. Wytłumaczył mi wszystko, pokazał, jak wygląda zabieg, omówiliśmy konsekwencje, procedurę, ryzyko. Wszystko w profesjonalnym, życzliwym tonie. Jak gdyby to była norma, rutyna. Dla niego zapewne jest.
Kiedy powiedziałam mu, że przyjechałam do niego z konieczności, bo w Polsce ten zabieg jest nielegalny, był w szoku.
Moja rodzina nic o tym nie wie. Wie tylko moja siostra i paru najbliższych znajomych. Nie wiem, czy kiedykolwiek powiem o zabiegu moim rodzicom, czy dalszej rodzinie, bo boję się ich reakcji. Boję się jej nawet bardziej, niż bałam się, kiedy ujawniłam im się jako osoba biseksualna. Nie chcę słuchać ich wyrzutów i wykładów o tym, jak zapewne kiedyś zmienię zdanie. Nie chcę dezaprobaty, o której wiem, że będzie, bo oni nie rozumieją, jak można NIE CHCIEĆ być rodzicem. Tak, jak ciągle jeszcze nie rozumie tego większość społeczeństwa. A jednocześnie ukrywanie czegoś tak dużego, tak dla mnie ważnego, zwyczajnie boli.
Jeśli kiedyś zmienię zdanie – adoptuję. Przecież żyje tu tyle dzieci już urodzonych, które nie mają miejsca dla siebie. Podarowanie im kochającego domu wydaje mi się ważniejsze niż podążanie za „własnym” biologicznym dzieckiem za wszelką cenę. Ale to kwestia drugorzędna, bo najważniejsze w tym wszystkim jest to:
Mam prawo decydować.
Nie mogę się doczekać zabiegu. Nie mogę się doczekać, aż uwolnię się od tylu lęków, które powstrzymywały mnie i trzymały w paraliżu. To będzie dla mnie okazja do świętowania.
Trzymajcie kciuki.
– M.