Witam. Mam za sobą 2 ciąże, porody naturalne. Moje dzieci są dorosłe, minęło wiele lat a ja nadal pamiętam jak traktowano kobiety na oddziałach położniczych przez lekarzy, położne a i panie salowe (bo nabrudziła rodząca).
Nie sądzę, że coś dziś się zmieniło to bardzo zatwardziała i zadufana w sobie służba zdrowia o specjalności ginekologia-położnictwo. Doświadczyłam krzyków, poganiania, czułam się jak intruz przeszkadzający w dyżurze który miał być spokojny. Przewracanie oczami kiedy mi parcie nie wychodziło, żadnej informacji co mi podają po co co dalej. Druga ciąża gorzej, rozwarcie wczesne pół roku w szpitalu, ile widziałam okropnego traktowania bezbronnych kobiet rodzących – zbyt dużo pisania. Piszę o sobie, ciąża bliźniacza, siku co chwila, niewyspana, jak zasnęłam to się salowa darła po jedzenie wstać, wstać, z brzuchem z bliźniakami. Wpadłam w depresję, borykam się z nią do dziś :(, mało widywałam pierwsze dziecko, mąż musiał pracować a po pracy dom dziecko. Najgorsze co wspominam to sposób w jaki pacjentki traktował ordynator i jego zastępcy. Po wizycie na salach oddziałowa biegiem pędziła nas na korytarz, czy na pewno nie mamy majtek, nie wolno. Stałyśmy pod ścianą i czekały. Wołane do sali gdzie nas badał a wyglądało to tak, szybko miałam wdrapać się na fotel, bo on czasu nie ma, a oni wszyscy lekarze i nie wiem kto jeszcze stali w półkolu i patrzyli na moje krocze. To było straszne. Czekałam tak aż łaskawie podejdzie mnie zbada. Potem do kogoś coś burknął, jakby mnie nie było. Następna. Położyć tak przed takim tłumem każdego z nich. Nie da się opisać tego upokorzenia. Wracałam jak zbity pies za każdym razem na salę. Do obecnych na wizycie lekarzy odnosił się wręcz chamsko, beształ ich publicznie, dlaczego inni lekarze może lepsi od niego na to pozwalali? Co to za organizacja? Dyktatura na oddziale? Kto powiedział, że on wie wszystko najlepiej i może on tylko decydować , 6 miesięcy widziałam czasem jak kobiety o śmierć błagały z bólu bo nie mogły urodzić, patrzyli na nich jak na wariatki, pokrzykiwali. Cierpiały ale na decyzję o cesarce czekano aż przyjdzie do pracy ordynator. W wieku 27 lat moje włosy całkowicie zupełnie osiwiały w ciągu pobytu tam. Powtarzam to dawne czasy, ale nadal z opowieści słyszę to samo. Upokorzone kobiety to nie wasza wina a tych nieczułych medyków. To nie nasza wina, ze natura tak to stworzyła. Dodam, ze wszystkich tak nie oceniam, trafiłam też na dobrych, ale w przychodni.
Na jednej z wizyt usłyszałam, że ciąża właściwie jest donoszona. Spakowałam się, podałam niepotrzebne rzeczy do domu, spakowałam się na sale porodową. Na USG zielone wody. Nic nie robią. Jak zapytałam o czy to dzieci bezpieczne to z lekceważeniem do mnie, że to oni mają widzę medyczną nie ja i wiedzą co robić. Miałam tylko liczyć ruchy. Czułam, że albo coś się z dziećmi się stanie albo ze mną, że muszę urodzić. Uciekałam na schody i chodziłam żeby wywołać skurcze. Po 4 dniach się zaczęło . Naradzali się czy cesarka czy sama, słyszałam jak mówią, że to byłby dla nich problem. Sama miałam rodzić, udało się, jakim kosztem to ja wiem. Z perspektywy czasu wiem, że po naturalnym porodzie szybciej doszłam do siebie, ale to nie ważne, jeżeli dzieci były zagrożone to cesarka nie powinna być dla nich kłopotem, kiedy jest ryzyko dla dzieci i matki a tu problem mycie rąk, przygotowanie sali. Nawet się nie kryli z komentarzami. Może to komuś da do myślenia, kobieta w ciąży jest bezbronna, przestraszona, potrzebuje opieki poczucia bezpieczeństwa. Ginekolodzy, położne kultury czasem zwyczajnie wam brak, wiedzy, chęci dokształcania i empatii. Oby się to skończyło, mamy rok 2023.
Mówi się, ze Polki nie badają się, cytologia, mammografia, USG. Dlaczego? Czy ktoś zrobił ankietę (być może jest a nie znam) sondaż z pytaniami : Czy dlatego, że (jak ja przez 20 lat) pamiętają i nadal bolą ich upokorzenia i podłe traktowanie przez personel ginekologiczno-położniczy? Zapewniam, że to będzie jeden z głównych powodów, bo Polki są świadome, ale ile trzeba siły żeby zdecydować się to znów przechodzić. My kobiety jesteśmy ludźmi!
Dziękuję za możliwość „wyrzucenia ” tego z siebie.