Łódź, Instytut Centrum Zdrowia Matki Polki – lekarz Andrzej Makuła + bezimienne położne (wiek 60+)
Sierpień 2022 – lekarz z Medicover stwierdza ciążę biochemiczną po tym jak zgłosiłam się do niego z silnym krwawieniem. Bardzo empatycznie podchodzi do sprawy, opowiada czym jest ciąża biochemiczna, daje nadzieje na następne udane ciąże i wydaje zalecenie zgłoszenia się na izbę przyjęć do ICZMP w razie wystąpienia gorączki.
2 dni później całą noc męczy mnie gorączka – powyżej 39C. Z samego rana zgodnie z zaleceniami lekarza Medicover jadę na izbę przyjęć. Przed wyjściem z domu wykonuje test w kierunku COVID, żeby wykluczyć jakiekolwiek zakażenie (pod koniec sierpnia w mediach znów mówiło się o zwiększonej liczbie zakażeń). Test negatywny, jadę do Matki Polki.
Drzwi do Izby Przyjęć są zamknięte. Dzwonię się dzwonkiem, przychodzi położna i pyta o cel przyjazdu. Wyjaśniam, mówię, opowiadam o ciąży biochemicznej i zaleceniach lekarza o udaniu się do szpitala w razie wystąpienia gorączki. Pokazuję też test negatywny COVID’owy i tu zaczyna się problem. Pani zaczyna na mnie krzyczeć, że przyszłam pozarażać faktycznie cierpiące kobiety w powikłanych ciążach. Karze czekać za zamkniętymi drzwiami na zewnątrz. Znika. Wraca po jakimś czasie, mówi, że nie wie co ze mną zrobić, bo lekarz nie odbiera telefonu. Następnie wprowadza mnie do środka i zamyka w jakimś 'schowku’, gdzie karze czekać niewyjaśniająca po co, na co, na kogo. Po jakimś czasie w pełnym zabezpieczeniu przychodzi kolejna położna z testem COVIDOWYM. Rzuca nieprzyjemne uwagi na temat mojej niepotrzebnej wizyty i znów oskarża mnie o chęć zakażenia COVIDEM innych Pań czekających na Izbie. Kolejny raz wyjaśniam, że test zrobiłam w domu, żeby właśnie nikogo nie zarazić. Pani niewzruszona komentuje, że napewno miałam jakieś podejrzenia dlatego zrobiłam w domu test i że jestem nieodpowiedzialna. Z bezsilności rozpłakałam się. Pani rzuciła tekstem: 'Nie płaczemy’ i wyszła.
Po jakimś czasie wróciła z informacją, że test jest negatywny. Dała mi dokumenty do podpisana – zgodę na przyjęcie na oddział (nadal w 'w schowku’).
Po jakimś czasie przyszła kolejna Pani, która kazała mi przejść na poczekalnie Izby przyjęć. Dała mi telefon i kazała wyjaśnić telefonicznie po co przyszłam lekarzowi. Siedząc na poczekali przy wszystkich innych osobach musiałam opowiadać lekarzowi o ciąży biochemicznej, poronieniu, krwawieniu, gorączce, zaleceniach lekarza itp.
Lekarz po dłuższym czasie 'zaprosił’ mnie do gabinetu. Kazał usiąść na fotelu ginekologicznym. W ICZMP nie ma toalety, żeby móc zostawić bieliznę, więc zdjęłam majtki i schowałam je do torebki. Usiadłam na fotelu i czekałam. Drzwi do gabinetu cały czas są otwarte – położne wchodzą i wychodzą.
Lekarz nie śpieszył się z wypełnianiem dokumentacji. Ja plamiąca cały czas siedziałam na fotelu z rozłożonymi nogami.
Po jakimś czasie podszedł do mnie, włożył rękę na sekundę i stwierdziłł: 'takie poronienie to nie poronienie a z gorączką to do internisty się chodzi’.
Na wypisie ze szpitala napisane jest, że lekarz sprawdził węzły chłonne, zbadał mnie. Wpisane jest że moja budowa ciała jest prawidłowa, odżywianie prawidłowe, skóra czysta, brak obrzęków, brak żylaków, klatka piersiowa symetryczna, perystaltyka prawidłowa. Temperatura: 37C.
Żadne z tych badań nie miało miejsca. Lekarz nawet na mnie nie spojrzał – nie mówiąc o wykonaniu jakiegokolwiek badania.
W rozpoznaniu lekarz wpisał: zakażenie wirusowe, nie określone B34.9 / O03 poronienie samoistne.
Wychodząc ze szpitala poszłam do apteki, gdzie Pani sprzedała mi ibuprofen na zbicie gorączki.
Tego samego dnia skontaktowałam się z Medicover, gdzie otrzymałam zwolenienie lekarskie na 3 dni (nie prosiłam o nic więcej, chciałam tylko zbić gorączkę, wrócić do pracy i zapomnieć o wszystkim co się wydarzyło. Dodatkowo otrzymałam kolejne zalecenie pilnej wizyty u lekarza, który przeprowadził badanie USG mimo krwawienia i sprawdził jak oczyszcza się organizm. Gorączka powyżej 39C utrzymywała się 3 dni – zakażenia wirusowego żaden inny lekarz nie stwierdził.