HISTORIA NR 87

Dla mnie ciąża była naturalnym etapem w życiu. Zbliżałam się do 30stki, miałam wspaniałego męża, stałą dobrą pracę, własne mieszkanie, zdecydowaliśmy się więc na dziecko. I choć ciąża przebiegała prawidłowo, mój stan był dramatycznie zły. Dopadła mnie depresja ciążowa, każdy dzień to była walka z bardzo silnym przeciwnikiem. Napady lęku lub paniki, płacz, chęć ucieczki… Drżałam o to, czy dziecko będzie zdrowe – sama od wieku dziecięcego miałam nieuleczalną chorobę autoimmunologiczną, mam niepełnosprawne rodzeństwo, myślę że wszystko się skumulowało: hormony, niepewność, utrata kontroli, oczekiwanie… Ale miałam lekarza, któremu ufałam, terapeutę, który pomógł mi wytrwać przez te 8 miesięcy. Wiedziałam, że jeśli dziecko będzie chore, mogę legalnie usunąć ciążę. Wiedziałam, że ktoś na pewno mi pomoże, bo tak stanowi prawo. To dodawało otuchy.
Syn, poza niewielkimi zaburzeniami adaptacyjnymi wynikającymi ze wcześniactwa, urodził się zdrowy i wszystkie lęki ustąpiły zaraz po porodzie. Ja kontynuowałam jednak terapię, aby w kolejną ciążę wejść bardziej świadomie, bardziej przygotowana. Rozprawić się trochę z przeszłością, uspokoić nadkontrolę. Rodzeństwo dla syna też było dla nas elementem „naturalnego porządku” w życiu. Jednak wtedy pojawiły się niepokoje społeczne. Wejście w życie wyroku TK, zakazującego aborcji w przypadku wad płodu, zbiegło się mniej więcej w czasie z drugimi urodzinami mojego syna. Postawiło pod znakiem zapytania nasz plan dalszego powiększenia rodziny.
Z coraz większym niepokojem obserwowałam co się dzieje: jak kobiety w popłochu uciekają za granicę, by móc legalnie i bezpiecznie usunąć niechcianą, obarczoną wadami ciążę, lub jak w przypadku Izy z Pszczyny, jak umierają, zostawiając swoje rodziny.
Dziś moj syn ma 4 lata. Jest wspaniałym, bystrym dzieckiem, który wspomina od czasu do czasu, że chciałby mieć brata lub siostrę. TK zdecydował jednak za nas – to się nie stanie. Wolę by mój syn był jedynakiem niż półsierotą.
Brak wsparcia dla kobiet w Polsce jest koszmarem. Każe się nam być silnymi według wzoru – a nie każda udźwignie ciężar wychowania chorego dziecka. Nie wyobrażam sobie przechodzić przez badania prenatalne w dzisiejszych realiach. Skąd miałabym wiedzieć, że lekarz mówi prawdę? Może boi się ją powiedzieć?
Dorastałam w domu, w którym matka niepełnosprawnego dziecka pozostawiona jest sama sobie. Pomoc jest żadna, zwłaszcza że strony państwa. Dla kilku marnych groszy zasiłku trzeba co 2 lata stawiać się na komisjach i pokazywać dziecko jak małpkę w zoo, aby orzecznik mógł zadecydować, czy niepełnosprawność wciąż jest, czy może już nie aż tak bardzo i te kilkaset złotych jednak się nie należy.
Nie chcę takiego życia, nie podejmę ryzyka. Uważam również, że nikt nie ma prawa tego oceniać.

Karola

Federa